środa, 27 marca 2013

Galopem!

Po uLOTnych atrakcjach czas spaść na ziemię.
Prosto w siodło.
Na wycieczkę konno po plaży czaiłam się już długo, ale nigdzie nie było dobrej oferty.
Ani ceny nie kusiły, ani miejsca.
Ale w KOŃcu się doczekałam.
Na Living Social  za 32$ (normalnie 75$) kupiłam 1,5 godzinną wycieczkę w super miejscu, godzinkę odemnie: Half Moon Bay.
P.S. uwielbiam ta nazwę :) tak magicznie brzmi
Najpierw szlakiem nad morzem a potem zjazd na plażę.
Razem z Jo pojechałyśmy z samego rana i zadowolone idziemy do stadniny mówiąc, że chciałybyśmy dziś pojechać.
A babka nam mówi, że very sorry, but everything is booked for today! Tylko z rezerwacją.
My buzie w odwrócony uśmiech i, że jak to przecież dzwoniłyśmy wcześniej i nie trzeba było nic rezerwować, i że taaaak z daleka przyjechałyśmy!
Pani się zlitowała, wpisała nas na rezerwową listę i kazała przyjść za dwie godziny, chwilę przed turnusem, bo zawsze ktoś się spóźniać, więc jest szansa, że się załapiemy.
Więc poszłyśmy się przejść, pogadać i na wszelki wypadek już po półtorej godzinie się zamledowałyśmy.
I stoimy jak te sępy i liczymy ile osób już się zgłosiło a ile brakuje.
Obok nas stała para, która robiła dokładnie to samo co my...
Na nasze szczęście okazało się, że tyle dodatkowych osób się zgłosiło, że zrobili drugą grupę.
IHAAAA!!!
Jak już nas zebrali, to zaczęli nam przydzielać konie.
Zaczęli od pytania indywidualnie czy osoba już jeździła kiedyś, lub w ogóle siedziała na koniu.
Oczywiście powiedziałyśmy z Jo, że tak, owszem.
Nie kłamałyśmy, bo każda tam parę razy jeździła.
Para Gołąbeczków koło nas powiedziała, że nie, i dostali takie przymulone konie, że one chyba spały i szły...
Jo dostała szybko małego zgrabnego konika a ja stojęęęę i stoję....
Helloo ja taż bym chciała.....
I wtedy facet pokazuje mi na tyły boksów i mówi Ty dostaniesz tamtego!
Odwracam się a tam wielka kobyła!
Po drabinie chyba się na niego wchodzi...
I na dodatek nie wyglądał zbyt szczęśliwie.
Rzucał głową, kichał, prychał.
Dali mi jego lejce i MASZ.Teraz go pilnuj.
Wturlałam mu się na grzbiet i przywitałam w trzech językach na wszelki wypadek.


Nazywał się Temper.
Nie bez powodu.
Był bardzo temperamentny.
Tak zaczął tupać i się wiercić, że wyrzucili mnie na sam przód grupy zaraz za przewodnikiem.
Świetniee.....zaraz za bossem, że w razie jak mi się koń zbiesi to on mnie będzie łapał i gonił..
Na szczęście jak tylko ruszyliśmy to się uspokoił i grzecznie truptał.
Najpierw szliśmy szlakiem  wzdłuż brzegu.
Może nie był to dokładnie brzeg, bo wyglądało to tak:

---------my tu-------------------------------\
                                                  \
                                                  \
                                                   \
                                                    \
                                                    .......................plaża......................~~~~~~~~~ocean


Tak wygląda topografia Half Moon Bay :)
No więc jedziemy sobie tym brzegiem, potem przez bajorka i pod krzaczorami.








Wszystkie zdjęcia były robione przez ich pracownika, bo własnych nie można było robić.
Nie wolno było brać żadnych ekstra rzeczy, telefonów, aparatów itp.




Mój Temper parę razy pokazał charakterek więc sobie tu i ówdzie podbiegliśmy, albo szliśmy nawet przed bossem.
Myślę, że po zdjęciach widać jak tam było zimno i jak strasznie wiałoooo..
Miałam na sobie cztery warstwy więc wyglądałam jak mały bałwanek.
Bałwanek na koniu.



Po 40 minutach czekało nas zejście na plażę.
Spójrzcie jeszcze raz na obrazek...
Tak, zejście na dół jest meega strome!!
Facet tylko krzyknął: jak schodzicie to połóżcie się do tyłu...
I faktycznie trzeba się było bardzo mocno wygiąć.
Kiedy zeszliśmy na plażę zaczęła się zabawa.
Konie się rozszalały!






Z radości zaczęły skakać i za nic nie chciały sie dać opanować.
Mój i dziewczyny obok zwłaszcza poleciał do przodu, i potem jak już udało mi się mojego ogarnąć, to ani myślał wracać tam gdzie wszyscy.


Więc cała grupa szła grzecznie w rządku a PannaAnna obok, jak zwykle własną drogą..



Tak szliśmy ok 30 minut.
Gdyby jeszcze pogoda była ładniejsza to było by idealnie!







Po ponad 1,5 godz wróciliśmy do stadniny.
Jak zeszłyśmy z Jo z siodeł to nie mogłyśmy wyprostować nóg!
Bolały nas jak nie wiem co.
Porozciągłayśmy się, rozruszałyśmy i poszłyśmy wybrać zdjęcia.
W tym czasie wszytko nam już przeszło i zadwolone pojechałyśmy do domu.
.....
Dnia następnego...
.....siadałam już po królewsku: na poduszkach.
Tyłek mnie bolał przeokrutnie.
Jak po godzinach jazdy na rowerze.
Siodełko wbija się w D.
Jo miała jeszcze strasznie zakwasy w nogach.
Ale co tam, było super :)
Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze pojeździć w czasie mojego road trip.
Będziemy przejeżdżać przez Idaho i chyba zahaczymy o Montanę, to może trafimy gdzieś na dzikie rancho.


IHAAAA!!!! :)

7 komentarzy:

  1. prześliczny rumak! czytam Twojego bloga od jakiś 2 tygodni i już go uwielbiam. Pozdrawiam, Karolina

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny konik! Zdjęcia również! Dobrze Cię widzieć taką uśmiechniętą :) Kolejny raz zazdroszczę przygody :)

    PS Mój współlokator również zaczął mi ostatnio zostawiać różne karteczki, albo pisać smsy, nawet kiedy jesteśmy w jednym pomieszczeniu (teraz czekam, aż zacznie wysyłać maile :P), więc doskonale rozumiem jakie to jest denerwujące. A w zasadzie żenujące. Ale damy radę, nie?

    Joa

    OdpowiedzUsuń
  3. dzieki dzięki :)

    Joa- no to do maili już niedaleko :P i dokładnie- to jest bardziej żenujące i śmieszne niż wkurzające :P

    OdpowiedzUsuń
  4. super!;) i zdjęcia piękne;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdjęcia powalają,i Ty w tych okularach jak jakiś szeryf wyglądasz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki :) a mogłabym być szeryfem, mogłabym :D

      Usuń
  6. ktos sie chyba pod ciebie podszywa:
    https://www.facebook.com/photo.php?fbid=668510176524630&set=pcb.668511276524520&type=1&theater

    OdpowiedzUsuń