Baseball w Stanach rzecz święta.
Na mecze w niedziele rodziny chodzą jak to kościoła.
Nie można być w Ameryce i nie iść na mecz.
Więc poszłam.
I to nie na byle jaki, bo Battle of The Bay.
Grały dwie najsłynniejsze drużyny : Giants vs. Oakland Athletics vel A's.
Bilety są, to jedziemy!
Cieszyłam się jak głupia, że będę na takim ważnym meczu.
Pierwszy w życiu baseball game. Ah!
Pojęcie o baseballu: zero
Stopień ekscytacji: tysiąc pięćset sto dziewięćset.
Podniecenie rosło w miarę zbliżania się do stadionu.
Ludzie w każdym wieku, każdego koloru, kibicujący obu drużynom.
Jechali jednym metrem.
Ewka widziała nawet parę gdzie facet kibicował Giantsom a dziewczyna A's.
I szli sobie zgodnie za rączki.
Wyobrażacie sobie Arkowców i Lechistów w jednym pociągu?
Legie i Polonię? Górnik Zabrze i Ruch Chorzów?
To nawet w jednym zdaniu się ze sobą gryzie.
A tu miłość, szacunek i tolerancja.
I to nie tylko przed meczem, ale i po meczu.
Ja, jako osoba zakochana w SF, wystroiłam się w czapę ze znaczkiem Giantsów, którą ukradłam Młodej.
I jechałam dumna i blada. Tak, że niby tutejsza patriotka.
A co!
Przed wejściem na stadion trzeba było przejść przez wykrywacz metalu i otwierać torby do kontroli.
Koleżance sprawdzał colę!
Wąchał, chrząkał i kazał wypić jak najwięcej przy nim.
Jak weszłyśmy na stadion to akurat śpiewali.
Czapki z głów, ręka na pierś i do hymnu!
To my też.
Pośpiewaliśmy i biegiem na nasze miejsca. Widok miałyśmy genialny, bo dokładnie na wprost boiska.
19.05
mecz się zaczął mega punktualnie i powienien trwać ok 2godz.
Do 19.45 szalałyśmy z aparatem i robiłyśmy słit focie, fotografowałyśmy stadion z każdej możliwej strony i podniecałyśmy się każdym elementem gry, stadionu, kibiców i wszystkiego.
Cokolwiek było fajne, niesmowite, baseballowe: to my WOWWWWW!!@#%$%$%!!!
Do 20.30 obserwowałyśmy co oni robią na tym boisku.
Udawałyśmy, że mamy jakiekolwiek, choć tyci tyci pojęcie o tej grze.
Jak nasi się cieszyli,to my też: JEEEEE JEEEEE.
Jak grupa siedząca przed nami, kibicująca przeciwnikom, krzyczała z radości, to my : BOOOOOO BOOOOOO.
Pełna asymilacja.
A ci sobie chodzili po tym boisku.
Nie śpieszyło im się zupełnie.
Ten coś rzucił. Tamten nie złapał.
To ten znowu rzucił. A tamten macha tym kijem jakby komara chciał zabić i nic.
Więc zmienili tego co rzucał. Nie pomogło.
No to przerwa i całą drużynę chyba wymienili.
Rzuca znowu. PAC!!! Odbił! Poleciałaaaaaaaaa
No to krzyczymy z radości!! AAAAaaaAa!!!
A to sie okazuje, że to nie nasi odbili...upss
...
...
...
21.30
sytuacja bez zmian.
Nie mamy jeszcze większego pojęcia o co chodzi w tym meczu.
Na dodatek nasi przegrywają.
Żeby nie stracić babskiego pierwiastka w tym jakże męskim wieczorze, to z nudów dopasowywałyśmy nazwiska wszystkich graczy do Ewy . W razie zamążpójścia.
22.15.....
zaczęłyśmy się nerwowo wiercić.
Kiedy koniec? Według tablicy na pewno nie w najbliższym czasie.
To może byśmy coś przekąsiły?
Wszamałyśmy najdroższego hot doga w okolicy, obeszłyśmy inne sektory, WC, wracamy a panowie na boisku nadal w tych samych pozycjach, wynik na tablicy bez zmian.
Jak by się czas zatrzymał.
To wracamy za kulisy i może jeszcze jedno pamiątkowe zdjęcie... a co tam.
22.30......
Nasi nadal przegrywają.
Ale nagle się zrobiło jakieś poruszenie.
Ktoś coś odbił, ktoś inny nie dobiegł i nie złapał i ciach: nasi, którzy przez ostanie 3 godz mieli zero punktów nagle mają trzy!
To się ożywiłyśmy z Ewą i drzemy się: LET'S GOOOO GIANTS!!!
No to my też!!
"EWAAAA ALE WIESZ CZEMU SIE TAKKK DRZEMYYYY????NASI COS ODBILI??
-NIE WIEEEMMMM!!! ALE I TAK JEST ZAJEBISCIE!!"
To sie nazywa doping :P
Cała reszta naszego sektoru spała i była mega znudzona.
Tylko my się aktywnie udzielałyśmy.
Wczułyśmy się przez te ostanie minuty, że hohoho.
Po 23.00 rach ciach, ogłosili, że nasi wygrali.
Dziękuję.
Dobranoc.
I zaczęli grabić piasek....!
Pozamiatane w 15 minut.
Ostatnie zdjęcia pamiątkowe i ponad godzinny powrót do domu w mega zatłoczonym metrze.
Wszyscy kibice razem.
Żadnego pchania się, bicia itp.
Zamiast tego dyskusje na temat meczu i omawianie kto/co/jak/kiedy źle odbił.
Byłam w szoku.
Miło, że specjalnie dla nas tak długo i powoli grali.
Z meczowych ciekawostek:
W trakcie całego meczu na ekranach wyświetlali hasła zachęcające do dopingu a w przerwach prywatne wiadomości np z życzeniami urodzinowymi itp.
Robili konkursy, pokazywali maskotkę A'ów oraz najbardziej zagorzałych kibiców.
Niestety się nie załapałyśmy.
Może trzeba było koszulki ściągnąć....
Na pewno gra byłaby dużo ciekawsza gdybym wiedziała o co w niej chodzi dokładnie.
Przed następnym się podszkolę i będę kibicować w pełni świadomie.
GO GIANTS!! GO GIANTS!!! :)
P.S. przepraszam, ale jakość zdjęć nie jest najlepsza, bo na mecz wzięłam tylko kompakt.
TO CO TAM DZIS W TV PUSZCZAJĄ???
i tak było AWESOMEEEEEE!!!!!!
Super xd ja się nauczyłam grać w baseball na obozie z Amerykanami;) fajna gra<3
OdpowiedzUsuńsuper zdjecia :)
OdpowiedzUsuńna meczach nieważne jakich czy to pilki noznej czy baseballu czy koszykowki najwazniejsza jest atmosfera
ja jestem maniaczka zuzla i to co kocham w tym sporcie (oprocz metanolu, kurzu i ryku silnikow) to wlasnie atmosfere na stadionie, doping, swietna zabawe z innymi kibicami
Eveline- ja się właśnie też muszę nauczyć, bo wydaje mi się, że to jest całkiem fajne :)
OdpowiedzUsuńBlondynka-dokładnie- atmofera jest najważniejsza! :) a wiadomo, że amerykanie to się bawią jak małe dzieci, więc było wesoło :)
Fajnie wyszłaś na pierwszym ze zdjęć w tej czapce :D To super, że Ci się podobało, to najważniejsze! :) I ta tolerancja..szkoda, że u nas tak nie ma :P
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się ta tolerancja :)
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na notki które miały się pojawić ;]
O łał! Poszłabym, choć podejrzewam, że byłoby identycznie - dużo krzyku i kibicowania a i tak nie wiadomo o co kaman :-D Pozdrawiam serdecznie! :-)
OdpowiedzUsuńBaseball to jedyna gra, ktora chodze ogladac w US dlatego, ze przewaznie afroamerykanie na nia nie uczeszczaja tylko biali
OdpowiedzUsuń