środa, 25 lipca 2012

Go Giants!!

        
Baseball w Stanach rzecz święta.
Na mecze w niedziele rodziny chodzą jak to kościoła.
Nie można być w Ameryce i nie iść na mecz.
Więc poszłam.
I to nie na byle jaki, bo Battle of The Bay.
Grały dwie najsłynniejsze drużyny : Giants vs. Oakland Athletics vel A's.



 



    Bilety są, to jedziemy!

Cieszyłam się jak głupia, że będę na takim ważnym meczu.
Pierwszy w życiu baseball game. Ah!
Pojęcie o baseballu: zero
Stopień ekscytacji: tysiąc pięćset sto dziewięćset.
Podniecenie rosło w miarę zbliżania się do stadionu.



Ludzie w każdym wieku, każdego koloru, kibicujący obu drużynom.
Jechali jednym metrem.
Ewka widziała nawet parę gdzie facet kibicował Giantsom a dziewczyna A's.
I szli sobie zgodnie za rączki.
Wyobrażacie sobie Arkowców i Lechistów w jednym pociągu?
Legie i Polonię? Górnik Zabrze i Ruch Chorzów?
To nawet w jednym zdaniu się ze sobą gryzie.
A tu miłość, szacunek i tolerancja.
I to nie tylko przed meczem, ale i po meczu.
Ja, jako osoba zakochana w SF, wystroiłam się w czapę ze znaczkiem Giantsów, którą ukradłam Młodej. 
I jechałam dumna i blada. Tak, że niby tutejsza patriotka.
A co!





Przed wejściem na stadion trzeba było przejść przez wykrywacz metalu i otwierać torby do kontroli.
Koleżance sprawdzał colę!
Wąchał, chrząkał i kazał wypić jak najwięcej przy nim.
Jak weszłyśmy na stadion to akurat śpiewali.
Czapki z głów, ręka na pierś i do hymnu!
To my też.
Pośpiewaliśmy i biegiem na nasze miejsca. Widok miałyśmy genialny, bo dokładnie na wprost boiska.



19.05
mecz się zaczął mega punktualnie i powienien trwać ok 2godz.

Do 19.45 szalałyśmy z aparatem i robiłyśmy słit focie, fotografowałyśmy stadion z każdej możliwej strony i podniecałyśmy się każdym elementem gry, stadionu, kibiców i wszystkiego.
Cokolwiek było fajne, niesmowite, baseballowe: to my WOWWWWW!!@#%$%$%!!!







Do 20.30 obserwowałyśmy co oni robią na tym boisku.
Udawałyśmy, że mamy jakiekolwiek, choć tyci tyci pojęcie o tej grze.
Jak nasi się cieszyli,to my też: JEEEEE JEEEEE.
Jak grupa siedząca przed nami, kibicująca przeciwnikom, krzyczała z radości, to my : BOOOOOO BOOOOOO.
Pełna asymilacja.




A ci sobie chodzili po tym boisku.
Nie śpieszyło im się zupełnie.
Ten coś rzucił. Tamten nie złapał.
To ten znowu rzucił. A tamten macha tym kijem jakby komara chciał zabić i nic.
Więc zmienili tego co rzucał.  Nie pomogło.
No to przerwa i całą drużynę chyba wymienili.
Rzuca znowu. PAC!!! Odbił! Poleciałaaaaaaaaa
No to krzyczymy z radości!!  AAAAaaaAa!!!
A to sie okazuje, że to nie nasi odbili...upss
...
...
...

21.30
sytuacja bez zmian.
Nie mamy jeszcze większego pojęcia o co chodzi w tym meczu.
Na dodatek nasi przegrywają.
Żeby nie stracić babskiego pierwiastka w tym jakże męskim wieczorze, to z nudów dopasowywałyśmy nazwiska wszystkich graczy do Ewy . W razie zamążpójścia.

22.15.....
zaczęłyśmy się nerwowo wiercić.
Kiedy koniec? Według tablicy na pewno nie w najbliższym czasie.
To może byśmy coś przekąsiły?
Wszamałyśmy najdroższego hot doga w okolicy, obeszłyśmy inne sektory, WC, wracamy a panowie na boisku nadal w tych samych pozycjach, wynik na tablicy bez zmian.
Jak by się czas zatrzymał.
To wracamy za kulisy i może jeszcze jedno pamiątkowe zdjęcie... a co tam.





22.30......
Nasi nadal przegrywają.
Ale nagle się zrobiło jakieś poruszenie.
Ktoś coś odbił, ktoś inny nie dobiegł i nie złapał i ciach: nasi, którzy przez ostanie 3 godz mieli zero punktów nagle mają trzy!
To się ożywiłyśmy z Ewą i drzemy się: LET'S GOOOO GIANTS!!!



Do 23.00 była akcja za akcją i cały stadnion w naszych barwach stał i gorąco dopingował.
No to my też!!
"EWAAAA ALE WIESZ CZEMU SIE TAKKK DRZEMYYYY????NASI COS ODBILI??
-NIE WIEEEMMMM!!! ALE I TAK JEST ZAJEBISCIE!!"
To sie nazywa doping :P
Cała reszta naszego sektoru spała i była mega znudzona.
Tylko my się aktywnie udzielałyśmy.
Wczułyśmy się przez te ostanie minuty, że hohoho.


Po 23.00 rach ciach, ogłosili, że nasi wygrali.
Dziękuję.
Dobranoc.
I zaczęli grabić piasek....!
Pozamiatane w 15 minut.





Ostatnie zdjęcia pamiątkowe i ponad godzinny powrót do domu w mega zatłoczonym metrze.
Wszyscy kibice razem.
Żadnego pchania się, bicia itp.
Zamiast tego dyskusje na temat meczu i omawianie kto/co/jak/kiedy źle odbił.
Byłam w szoku.



Następnego dnia Młoda mi powiedziała, że oni też oglądali ten mecz, ale w tv,  i że był  to jeden z najdłuższych od baaaaaaardzo bardzo dawna.
Miło, że specjalnie dla nas tak długo i powoli grali.

Z meczowych ciekawostek:
W trakcie całego meczu na ekranach wyświetlali hasła zachęcające do dopingu a w przerwach prywatne wiadomości np z życzeniami urodzinowymi itp.
Robili konkursy, pokazywali maskotkę A'ów oraz najbardziej zagorzałych kibiców.
Niestety się nie załapałyśmy.
Może trzeba było koszulki ściągnąć....




Podsumowując: podobało mi się :)
Na pewno gra byłaby dużo ciekawsza gdybym wiedziała o co w niej chodzi dokładnie.
Przed następnym się podszkolę i będę kibicować w pełni świadomie.

GO GIANTS!! GO GIANTS!!! :)

P.S. przepraszam, ale jakość zdjęć nie jest najlepsza, bo na mecz wzięłam tylko kompakt.


                                            TO CO TAM DZIS W TV PUSZCZAJĄ???







                                                        i tak było AWESOMEEEEEE!!!!!!





środa, 18 lipca 2012

Ale jazda! vol. 3

Ciąg dalszy biblii dla kierowców.


ROZDZIAŁ TRZECI.
Cała reszta.


Po dwunaste.

Gdzie są światła i znaki, które nas dotyczą?
Po drugiej stronie drogi!
Tzn. jeśli stoimy na skrzyżowaniu znaki informujące nas, który pas jest do czego, czy można zawrać, skręcać itp, nie będą tak jak w polsce na wyskości naszego samochodu, że trzeba się kłaść na desce rozdzielczej, żeby zobaczyć czy się zmieniło światło, tylko będą za skrzyżowaniem.
Na początku jest to bardzo mylące, bo ja np. a poczatku gapiłam się nie na to co trzeba, nie mogłam znaleźć znaków i w ogóle nic tylko weź kobietokudłata zjedź z drogi.






Po niepechowe trzynaste.

Pechowi kierowcy.

Cińg ciańg ciąg chińczyk jedzie!
Najgorszy kierowca jaki może być w stanach.
Poznać ich można po tym, że jeżdżą vanami, minibusami i wszystkim co może pomieścić wielopokoleniową, skośnooką rodzinę.
Chińscy kierowcy uważają, że są sami na drodze.
Co bardzo mnie dziwi, zważywszy na kosmiczną ilości ludzi na metr kwadratowy w ich kraju.
Nie używają kierunkowskazów.
Nie obracają głowy przy zmianie pasów.
Nie sprawdzają martwego pola.
Siedzą przylepieni do kierownicy, tak aby ją objąć rękami, nadgarstkami, łokciami, a najlepiej to się prawie położyć na nią.
Na dodatek kobiety jeżdżą w tych wszystkich kosmicznych nakryciach głowy.
Daszki, mycki, sombrera, czapki z daszkiem UV, plus afrykańskie osłony na kark.
Niektórym to mało do namiotu brakuje.
Do tego rękawiczki i wielkie czarne okulary.
Żeby broń boże jakiś promyczek słońca nie musnął bladokredowej cery.
Więc się pytam: po co mieszkasz w CA?? Ehhh..
Na prawdę: każdy wam powie, że to najgorsi kierowcy.








Drugimi mistrzami są meksykanie.
Z reguły w kabinie siedzi ich trzech. Jazda na zimny łokieć, w tle  hiciory z meksykańskiej listy przebojów i latające narzędzia z tyłu trucka.
Grabki, miotły, łopaty.
Na własne oczy widziałam dwa tygodnie temu jak facet przede mną oberwał miotłą, która na szczęście poleciała na bok więc ja nie zaliczyłam przy okazji.




Kolejną grupą, którą bardzo często spotyka się na drogach to emeryci i renciści.
Bogate babcie w Jaguarach i jeszcze bogatsi dziadkowie w Ferrrari.
Wiadomo- wesołe jest życie staruszka. Zwłaszcza w USA.
Siedzą  2 cm od kierownicy jak mistrzowie z wyżej wymienionej grupy pierwszej chińskiej.
Okulary ogromne na nosie. I ledwo ich widać zza tej kierownicy.
Prują po autostradzie z prędkością rozpędzonego ślimaka.
Szarżują przy zmianie pasa nie włączając kierunkowskazów i nigdy przenigdy nie obracają głowy przy sprawdzaniu martwych punktów.
Zresztą w tym wieku to ja pewnie też nie będę mogła jej obrócić :P









Po czternaste.


Podziękowania.
W PL i chyba w większości w Europie jak dziękujemy w ruchu drogowym to albo machamy uprzejmemu jegomościowi prawą ręką  tudzież pykamy króciutko awaryjnymi.
Tutaj otóż nie.
Tu się tylko macha.
Czasami ludzie machają ThankyouThankyou tak dziękczynnie, że nie wiem czy osoba macha bo mnie zna, czy odgania muchę, czy jest tak porażona moją łaskawością i faktem, że ją przepuszczam.
W Polandii zawsze przepuszczałam autobusy i śmieciarki, bo cieszyłam się jak dziecko jak mi zamigali światłami :)
A jak jeszcze mignęli kierunkowskazami na trzy na zamianę to już w ogóle szał.
Ehh mała rzecz a cieszy.




Napiętnowane piętnaście.


Napiętnowanie mandatami.
Posiadam sztuk jeden za to nieszczęsne przekroczenie czasu postoju.
Jak kara jest mała to można go zapłacić online w ciągu dwóch tygodni i wszyscy zapominają o sprawie.
Jak kara jest duża to portfel będzie bardziej pusty.
Nie wiem jak to dokładnie wygląda ze strony prawnej, sądowej itp, więc jeśli ktoś z czytających dostąpił owego zaszczytu  i chciałby się podzielić z innymi swoją historią to chętnie ją zacytuję.
O tutaj:   "_________________________________________________
________________________________________________________"




Po szesnaste:


"My super sweet sixteen"
Prawo jazdy można tu dostać już mając szesnaście lat.
To prawka z reguły rodzice dorzucają super wypasiony samochód.
Szczęka mi często opada  do samej ziemi, a i czasem pod ziemię, jak widzę jakimi furami te dzieci jeżdżą.
I to zaraz po zdaniu egzaminu!
Niestety czasem zdają też egzamin z życia i niestety kończy się to tak:






Ten wypadek spowodował 17 latek jadący za szybko na prostej jak drut drodze, którą często jeżdżę.
O 9.30 rano.
Zabił ojca i jego 9-letnią córeczkę a druga 12-letnia zostala ciężko ranna.
Ściął hydrant, obrócił się kilka razy i wbił ich w budynek.
To miejsce do dziś jest zasypane kwiatami i pluszowymi misiami.
Jechał potężnym samochodem. Cadillac Escalade to jest potwór.
Rodzice mu kupili, bo to lans, szpan i ach och, dla dzieci wszystko.
Najpierw by się nauczył normalnym autem jeździć.
Ale to jest Ameryka. To co widać w MTV Cribs, Pimp My Ride, My Super Sweet Sixteen- tak. to tak wygląda.
I dlatego za każdym razem jak jadę z moimi do domu i turlam się drogą, którą wraca całe okoliczne high school to włos mi się jeży na głowie.




Koniec cześci trzeciej.
Jeśli ktoś ma jeszcze jakiś pomyśł co ominęłam, albo o czym by chciał się jeszcze dowiedzieć w temacie jazdy to śmiało pisać. Dorobimy czwartą część :)


CZĘŚĆ  PIERWSZA: Ale jazda! vol 1

CZĘŚĆ DRUGA: Ale jazda! vol 2


.

What's Up, Doc?


Wizyta w amerykańskim szpitalu: CHECKED!

Kontynując tradycję odwiedzania szpitali w obcych krajach, wylądowałam wczoraj na ostrym dyżurze.
Obudziłam się rano ze strasznym bólem po lewej stronie brzucha, drgawkami i nie mogłam się nawet wyprostować.
Ryczałam jak szalona.
Wiedziałam, że na szczęście to nie wyrostek, bo pozbyłam się go w czasie au pairowania w Niemczech :P
Ból wyrostka to było małe nic w porównaniu z tym wczorajszym.
No więc doturlałam się do telefonu  i zadzowniłam po Jo.
Od razu zawiozła mnie do szpitala, który mijałam codziennie w roku szkolnym, bo jest na trasie do szkoły młodych.




Zawsze zastanawiałam się jak jest w środku.
Od wczoraj już wiem.
Jak wygląda przyjęcie na Emergency?
Otóż po wturlaniu obolałych zwłok do środka, Pani Za Biurkiem poprosiła mnie o dowód i podała do wypełnienia formularz z podstawowymi danymi.
Następnie Pani Z Wózkiem, zawiozła mnie do jednoosobowego pokoju i kazała się przebrać w ich szpitalną, sexy piżamkę.
Zaobrączkowali mnie bransoletkami z moimi danymi.
Zanim mi coś potem robili to musiałam podawać swoje imię, nazwisko i datę urodzenia.
Żeby się broń boże nie pomylili z pacjentami.
Dopiero potem przyszedł Lekarz, któremu wypłakałam i wystękałam swoje objawy.
Jako pierwsze podejrzenie padło: kidney stones, czyli kamienie w nerkach.
I wiecie co mi się w tym momencie wyświetliło w głowie?
To:




hahahahah
Bo moja reakcja była prawie identyczna :P
Zaraz po Lekarzu przyszła Pani Z Igłą.
W jedną rękę dostałam kroplówkę, a z drugiej pobrała mi tyle krwi, że wampir to by się zdrowo upił.
Jako, że poziom aktualnego bólu w skali od 1-10 określiłam Pani z Igła na 15, to podała mi mega painkiller.
I to było zarąbiste!
Dlaczego?
Bo: w filmach lub serialach, gdy przywożą kogoś to szpitala i zakrwawiona biedaczyna się rzuca, stęka, kwęka to wstrzykują mu coś w rękę i widać jak w sekundę on milknie, uspakaja się i grzecznie leży pogrążony już w swoim własnym świecie, ale i tak odpowiada lekarzom, co się stało itp.
Zawsze myślałam, że to niemożliwe, żeby coś tak szybko obezwładniało.
Do wczoraj.
Pani Z Igłą, uprzejmie poinformowała mnie, że zaraz poda mi coś przeciwbólowego, po czym lepiej się poczuję.
No to ciach mi igłę w kroplówkę.
W tym samym momencie miliony mrówek zaczęły mi biegać w całym ciele, przestałam czuć swoje ciało co najmniej w połowie i zaczęłam krzyczeć: " aaa what's wrong??!! what is happening to my boddyyyy!!
A Pani do mnie: oddychaj powoli zaraz będzie ok.
Zanim skończyła to zdanie mrówki zniknęły, a moje napięte z bólu ręce i nogi po prostu zrobiły się galaretowate i rozluźnione.
I zrobiło mi się tak faaaajnieeEEEee, LekKKOoooo i wohoooOOO.
Wtedy przyszedł Przystojny Pielęgniarz nr 1 i zabrał mnie na rentgen.
A po nim PP nr 2, który zabrał mnie na rezonans gdzie był PrzePrzystojny Lekarz.
Przedstawił się , że ma na imię Vadimirrrrr.
Mrrr :P
Niestety moje urocze, ironiczne poczucie humoru, którym miałam zamiar go oczarować, zostało doszczętnie stłumione przez ten mega zastrzyk.
Więc gapiłam się tylko jak ciele w malowane wrota.
Co za wstyd.
Między czasie jak mnie wozili w tą i z powrotem, rozglądałam się na boki i chłonęłam wnętrza amerykańskiego szpitala.
Czyściutko, pachnąco, strzałki wszędzie, wszystko opisane jak dla dzieci.
Podłogi lśniące, że można by z niej spokojnie jeść.
Cisza niesamowita mimo, że to ostry dyżur.
No dobra, potem się trochę większy ruch zrobił i ktoś tam stękał z pokoju obok.
Ale ja przyjechałam pierwsza rano, więc była jeszcze cisza.
Przystojni Pielęgniarze, PrzePrzystojni Lekarze i Panie z Igłami- wszyscy w idealnie czyściutkich, wyprasowanych wdziankach z kolorowymi czepkami na głowie.
Miło zagadywali, dopytywali się jak się czuję, jakimi dziećmi się zajmuję itp.
W takiej oto sielankowej atmosferze leżałam sobie przez 4 godziny, do czasu kiedy lekarz przyszedł i powiedział, że jego podejrzenia się sprawdziły i mam kamienie w nerkach :/
I to dużo.
Lekarstwem na to jest picie ile się da i znoszenie bólu, który będzie towarzyszył poruszaniu się tych kamlotów w moim organiźmie.
Na ten ból przepisał mi Vicodin.
Tak, tak.
Trąci Housem.



Po 5 godzinach mnie wypisali, więc Jo zawiozla mnie obolałą do domu.
Wieczorem przyjechała jeszcze Ewa i obie pilnowały czy wlewam w siebie odpowiednio dużo picia.
Jako, że piwo jest zalecane przy kamieniach to dziewczyny mnie zmusiły do wypicia jednego.
Ewa prawie przemocą :P
Nie cierpie piwa, fuuu.
Ale czego się nie robi dla zdrowia :P

Suma sumarum  wszystko dobrze się skończyło.
Gdyby nie dziewczyny to nie wiem co bym zrobiła.
Jo ze mną siedziała cały czas w szpitalu i jeździła cierpliwie, a Ewa między czasie zajęła się moim ZOO w domu.
A wieczorem hostka Ewy pozwoliła jej zostać u mnie na noc, więc spałam spokojnie, że jak coś się stanie znowu to w razie co mam kogoś do pomocy.
Dobrze, że moich nie ma, bo bym musiała pracować, a tak przynajmniej sobie odpocznę i za dwa dni już będzie lepiej.
Zresztą wiecie, że jutro minie tydzień odkąd wyjechali a nawet maila nie wysłali, żeby się spytać czy wszystko jest ok, czy zwierzęta nie tęsknią, czy dom stoi w miejscu.
Nic.
Szkoda słów.
Ehh , no nic. Jeszcze do niedzieli mam błogie lenistwo.
Tylko już może bez szpitalnych atrakcji poproszę.

Teraz zostało mi oczekiwanie na rachunek ze szpitala........
Będzie to na pewno parę tysięcy.
W interencie znalazłam parę identycznych przypadków i kasowali od 6000$ - 11.000$.
Więc mam nadzieję, że nie będzie problemów z ubezpieczniem.
Bo inaczej będę musiała gdzieś pójść sprzedać tą nerkę, żeby zapłacić za to leczenie :P
Cztery miesiące temu Interexchange zmieniło ubezpieczalnię, bo poprzednia była beznadziejna.
Więc liczę na to, że teraz, zwłaszcza, że sytuacja była bardzo emergency to wszystko pójdzie gładko.
Jak tylko coś się ruszy dam znać.