Jedzie sobie baba autostradą.
Ba, nawet bardzo jedzie, bo 120km/h.
Autostrada 5 pasów.
Baba twardo jedzie najszybszym, skrajnym lewym pasem, bo głodna i się śpieszy na lunch.
Nagle jak coś nie pierdyknie, trzaśnie, bujnie i zacznie rzucać samochodem!
I się babie światełko na tablicy rozdzielczej zapaliło.
I panika, bo za cholerę sobie baba nie może przypomnieć co to sygnalizuje.
Ale spokojnie jak na wojnie.
Kontrolka nie czerwona a żółta ostrzegawcza, czyli nie wybuchnie nic.
Trzęsącym się i buczącym samochodem rozpoczął się manewr: zjedź a się nie rozjedź, czyli jak przemknąć przez 5 pasów na bok tak, żeby ci ktoś w tyłek nie wjechał.
Baba włączyła awaryjne i się przebiła zgrabnie, pod sam murek.
Stanęła i zaczęła czytać.
Ambitna lektura z obrazkami: instrukcja obsługi samochodu.
Strona 98. Kontrolki.
Bach! I jest! Oponka.
Pressure.
A raczej low pressure.
W sumie zero pressure.
Uff, baba odetchnęła z ulgą.
Znaczy się nic poważnego.
Poważnie za to wyglądało miejsce gdzie baba utknęła, bo tak dosyć przed zakrętem na zjazd.
Osobowe ładnie zwalniały, ale co tir przejechał to autem bujało.
Trafił się pusty moment więc baba z wozu i szuka opony z zero pressure.
Tylnia, lewa.
Dobrze.
Przynajmniej z autostrady widać, że to nie postój przed wjazdem do miasta, żeby makijaż poprawić.
Baba do wozu.
Telefony zostały wykonane, hostka powiadomiona.
Pani z firmy holowniczej uprzejmie poinformowała, że najwcześniej za godzinę ktoś przyjedzie.
A baba stoi jak to ciele w polu przy ruchliwym zjeździe.
I to jeszcze zła, bo głodna.
Równo za godzinę przyjechał holownik.
Powiedział, że rach ciach zmieni oponę i babie kazał zostać w wozie.
Wyciągnął zapasówkę, podniósł samochód i nagle wraca i puka w szybkę.
Że potrzebuje klucz o dziwnej amerykańskiej nazwie, bo nie może odkręcić czegoś o jeszcze dziwniejszej nazwie.
Baba grzecznie tłumaczy, że wszystko jest Tu i Tu, a on uparcie, że nie, bo na pewno jest Tam.
Przeszukał samochód jeszcze raz i stwierdził, że nie ma tego nigdzie i on opony nie zmieni.
Więc babę odholował to najbliższego serwisu.
Po drodze jeszcze opieprzył, że na tylnim kapciu to można jeszcze było spokojnie jechać, bo jak napęd jest przedni to spokojnie można nad samochodem panować.
A sam sobie panuj przy 120 na szybkim pasie!
Na szczęście panowie z serwisu byli bardziej sympatyczni, babę za zachowanie pochwalili i samochdem się zajęli.
Zajmowali się 2 godziny, a baba, jak to baba, poszła między czasie na zakupy i wróciła z parą nowych kapci.
W sumie od momentu trzaśnięcia opony do odbioru samochód minęły 4 godziny.Ehh.
Na końcu serwisant oddając kluczyki podał też małe, srebrne coś.
Okazało się, że to coś, było tym czymś o dziwnej nazwie.
I było to dokładnie tam w samochodzie gdzie powinno być.
Po prostu nie chciało się panu z holownika dokładnie do skrzynki z narzędziami zajrzeć.
A można to było załatwić w godzinę a nie cztery..
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: dzięki niemu w końcu wymieniono wszystkie opony, bo już były całkiem łyse.
Pierwszy kapeć w samochodowej karierze: CHECKED!
Na koniec dowcip tematyczny:
Jedzie facet BMW i złapał gumę. Zatrzymał się na poboczu i zmienia koło.
Podjeżdża mercedes wysiada gościu i się pyta:
- Co pan robi?
- Odkręcam koło - odpowiada facet.
Ten z mercedesa bierze kamień wali w szybę i mówi:
- To ja wezmę radio!!!
Haha żart ok :D Współczuję Ci, ja to bym pewnie wpadła w taką panikę :P Po ostatnim wypadku mam uraz.
OdpowiedzUsuń:D Ale nas ubawiłaś tym dżołkiem:) Jak to powiedział mój Małż: dobre bo polskie...
OdpowiedzUsuń:D racja - brzmi tak polsko :P
OdpowiedzUsuńprzynajmniej zakupy zrobilas nieplanowane ;D
OdpowiedzUsuńMoim starym vanie "low pressure" świeciło się cały czas. :)
OdpowiedzUsuń