piątek, 26 sierpnia 2011

7 minut.

Tyle trwał mój egzamin praktyczny na prawko.
Wyobrażacie sobie coś takiego w PL?
Pytanie retoryczne.

Zaczęło się od tego, że od miesiąc próbowałam się umówić na ten egzamin przez internet tak jak każą.
Ale system komupterowego umawiania, bestia złośliwa, ciągle odmawiał współpracy.
Więc wczoraj postanowiłam nawiązać współpracę bezpośrednią. W DMV.
Pani w okienku przyznała a i owszem, że system bestia złośliwa, więc dobrze, że przyszłam i czy mogę zdawać jutro  o_O.
To zaczęłam Ą,Ę,że nie bardzo, bo jestem kobieta matkująca i dzieci idą do szkoły dopiero we wtorek (P.S. dopiero!!! chyba najpóźniej w całych stanach!!!!#@!#!@#) więc tak jakby wolałabym w następnym tygodniu.
Nie ma.
A w następnym?
Też nie ma.
A w zanastępnym?
.....niee, też nie ma.
A kiedy jest?
W 9 października.
To niech będzie jutro.

I tym oto sposobem dziś o 11.10 wylądowałam jak ten jeden, wielki kłębek nerwów w DMV.
Niepotrzebnie.
To nie polski egzamin.

Wygląda to tak, że idziemy do okienka z tymczasowym prawem jazdy, które dostaliśmy po teście pisemnym i WAŻNYM ubezpieczeniem samochodu.
Pani stuka, puka, klika i drukuje milion formularzy oraz pokazuje wydrukowane zdjęcie do przyszłego dokumentu.
Ehh.....
No nic.. przy pokazywaniu trzeba będzie twarz na prawku zasłaniać kciukiem.

Następnie trzeba podjechać, w miejsce oznaczone DRIVE TEST, położyć te dokumenty na desce rozdzielczej i czekać na kata.

Kat w postaci chudziutkiego pana po 50tce spóźnił się pół godziny, w czasie której wypociłam chyba litry wody z całego tygodnia.
W końcu przyszedł, przedstawił się i kazał pomigać kierunkowskazami, a on w tym czasie biegał dookoła samochodu i sprawdzał czy działają.
Śmiałam się wewnętrznie, bo oczami wyobraźni zobaczyłam polskich egzaminatorów sprawdzających te miliony świateł w ten sposób.
Potem klakson i jadymy.
Zaczęłam o 11.32 a skończyłam o 11.39.
Pojechałam po bocznych uliczkach dookoła DMV i powrót.
Pan za każdym razem pokazywał ręką, o które prawo albo lewo mu chodzi :P
Widać trafiał różne egzemplarze.
A ja jeszcze cudnie zaczęłam ten egzamin, bo kazał mi dojechać tyłem do krawężnika.
No to jadę, a on że jeszcze do tyłu.
Ale przecież nie mogę!
Why???
Bo tam czerwony curb jest i nie wolno.
Ochhh faktycznie.
(plus 100 do zaimponowania mu znajomością kolorów curbów)

Na koniec pogratulował bardzo dobrej jazdy i  życzył "enjoy your stay in USA".
Z grzeczności spytałam czy jakieś błędy zrobiłam i otóż znalazł się jeden:
W USA przy drogach są bike lanes dla szalonych rowerzystów.




No i przy skręcie w prawo wjechałam niby za szybko i nie widziałam mojego blind spot z teoretycznym szalonym rowerzystą.
Więc na przyszłość mam uważać :)

 Tak więc z kwitkami wracamy do biura, pani znów stuka, puka, klika i drukuje milion formularzy, po czym informuje, że jako iż nie jestem rezydentem USA to weryfikacja dokumentów może trochę potrwać..
To trochę może trwać od 4 tyg do pół roku. (!!!!!)
A to wszysto przez to, że prawko jest tu obok SSN najważniejszym dokumentem.
Taki nasz dowód osobisty.

I muszą sprawdzić na milion sposobów czy nasz pobyt jest tu legalny, bla bla bla itd....
Oby przysłali mi to jak najszybciej.







5 komentarzy:

  1. Gratuuje szczesliwemu posiadaczowi Amerykanskiego prawa jazdy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak sobie pomyśle że z tyle z tym roboty i ja też będę musiała to mięć... ahhh Ale gratuluję! :) i uważaj na szalonych rowerzystów;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham Twój sposób pisania!! :D

    Gratuluję zdania :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahaha :D Ale Gratuluje!!! Dobra robota ;]

    OdpowiedzUsuń