poniedziałek, 17 września 2012

Szerszeń.


W samolotach jest coś, co mnie niesamowicie fascynuje.
Że lecą.
Że bujają w obłokach.
Że wznoszą się z pasażerami i ich przeładowanymi walizkami.
Że co ważniejsze: lądują.
Wszelakie wzory i prawa fizyki, które twierdzą, że to oczywiste, że one latają, do mnie nie przemawiają.
Jestem humanistką, filozfem, marzycielem i uważam, że to magia. O!.
Tak więc szukając odrobiny tej magii na kalifornijskiej ziemi, trafiłam do bazy wojskowej
w Alamedzie, niedaleko Oakland.
A tam niespodzianka: statek i samoloty w jednym miejscu. Ah!Bo znalazłam amerykański lotniskowiec przekształcony w muzeum.
Więc oprócz możliwości obejrzenia kilkunastu samolotów, które miały być celem wycieczki, zwiedzilam niesamowity lotniskowiec : USS Hornet, czyli Szerszeń.









Jest potężny, ogromny i przepiękny!

Spędziłam tam z Patrycją ok 5 godzin non stop chodząc i oglądając każdą śrubkę.





Na płycie stało parę świeżutko odnowionych samolotów używanych w tamtych czasach.




Z ciekawostek mogę wam powiedzieć, że właśnie ten Hornet został uznany za najbardziej nawiedzony statek w Stanach...
Strach się bać :P



Nasz przewodnik wyglądał w miarę żywo, chociaż parę razy nam znikał...




Na pokładzie lotniskowca można było też znaleźć wystawę poświęconą lądowaniu Apollo 11 i 12.



Skąd oni się tu wzięli?

Co ma księżyc do statku?

Otóż, ten właśnie Hornet wyłowił z oceanu załogi obu misji.

To musiało być niesamowite-ludzie ze staku jako pierwsi spotkali astronautów, którzy dopiero co stali na księżycu!

Więc opórcz odrobiny morza i powietrza, musnęłam trochę kosmosu :)




                                                      No bardzo high alert prawda? :P




                                                Znalazłam również ostatnią deskę ratunku....



                ...która to nie będzie mi już potrzebna, ponieważ uwaga: Tato, znalazłam Ci zięcia...




...i tak zastanawiałam się gdzie by tu z nim wyjechać/wypłynąć/polecieć...



...ale wszystko i tak wskazuje na San Francisco...


         
           ..na szczęście my future husband to bardzo zasłużony, emerytowany pilot, 
więc będziemy mogli latać za darmo do Gdyni ;)




4 komentarze:

  1. To wygląda jak film z wojny. Wielkie maszyny itp ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahahahaha historia z zięciem mnie zabiła :D:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Niezły ten Twój mężczyzna, może ma kolegę :>?
    Pozdrawiam z Seattle :)

    OdpowiedzUsuń
  4. gosia- mężczyzn takich było tam pod dostatkiem :P odezwij się do mnie na maila proszę, bo będę z koleżankami na thxgiving w seattle to może gdzieś na indyka skoczymy :)

    OdpowiedzUsuń