środa, 6 marca 2013

The answer is....vol 3. Prywatnie.

No i teraz wyjdzie jaka ze mnie nudziara...
Po dwóch częściach pytań stricte związanych z programem au pair, kolej na pytania luźne i prywatne.


Aniu, jakiego aparatu używasz? Zdjęcia wychodzą naprawdę super, oczywiście dobry fotograf to 70% sukcesu. Byłabym wdzięczna gdybyś mi odpowiedziała!
Mam Canon 450D, który był w zestawie z najprostszym obiektywem. Mam go już ponad 4 lata i go uwielbiam :)

Jakie masz plany na ' po au pair'
Mój obecny plan to: wrócić i nie oszaleć :P Bo myślę, że będzie mi cieżko odnaleźć się spowrotem w szarej rzeczywistości..  A najbardziej przeraża mnie wizja szukania pracy.. jak patrzę co teraz oferują w okolicach Trójmiasta to się załamuję :/ Tak czy siak na pewno do końca 2013 roku będę w domu, a potem będę kombinować i gdzieś znowu się wybiorę.

Nie boisz sie ze nie uzbierasz na emeryture?
Boję się, że nie dożyję emerytury :P

Jakie studia ukończyłas? Myślisz ze masz jakies perspektywy po przyjezdzie do Polski?
Skończyłam germanistykę i mogę pracować w szkole.
Bardzo lubię uczyć małe dzieci, więc mam nadzieję, że gdzieś uda mi się dostać pracę :) A jak nie to w najgorszym wypadku będę dorabiała udzielaniem korków.

Nie myślisz o zostaniu w Stanach? Gdzie chcesz w przyszłości mieszkać, gdzie pracować itd? (:
Chciałabym zostać, bo baaardzo mi się tutaj podoba. Ale nie wytrzymałabym bez famili tak na stałe. Rodzinne ze mnie stworzenie i nie mogę sobie wyobrazić mieszkania tak daleko od nich.
Mogłabym za to mieszkać w Hamburgu. Uwielbiam to miasto i jest tylko godzinkę samolotem od Gdyni więc taka odległość by mi opowiadała
A gdzie bym chciała pracować? Chciałabym pisać książki,o! :D

A ja mam pytanie: gdzie byś chciała pojechać w następnej kolejności?
Do Australii. I chciałabym zwiedzić Polinezję oczywiście z Hawajami na czele :) A z celów europejskich to chcę pojechać do Norwegii zobaczyć zorzę polarną i poszukać trolla :P
Mam jeszcze parę niecnych planów w głowie, ale na razie nie chcę zapeszać, bo nie wiem czy z tego coś wyjdzie :D

Chcesz iść na studia w USA?
Raczej nie. Za stara już jestem i w PL studia już skończyłam, więc wystarczy. Ale gdybym miała te 19-22 lata przyjeżdżając do USA to jestem pewna, że bym poszła tutaj na uniwerek. 

Co zamierzasz zrobić po zakończeniu twojego drugiego roku AuPair, masz już jakiś plan ?
Po ukończeniu programu zostaję na swój travel month i wybieram się w 2 tyg podróż po lewej połowie USA J Potem pokręcę się jeszcze w okolicach SF i w ostatnim możliwym terminie wracam do domu.

Ile przytyłaś w czasie pobytu w USA?
W najgrubszym momencie było +10 kg :P Musiałam całą szafę wymienić. Małe prosiątko. Ale trochę sie poruszałam i jest już lepiej. Systematycznie schodzę w dół i mimo, że nadal jest +7 to i tak mi się podoba :)

Jak wyjeżdżałaś, z kim podzieliłaś się adresem bloga? Z rodziną, przyjaciółmi, kimś jeszcze? Nie ogranicza Cię np. to że czyta Cię mama?;D
Tylko rodzina i przyjaciele mieli adres bloga. Potem podałam go na forum au pair i Wy zaczęliście czytać i czytać i czytać :D Byłam zaskoczona, że tyle osób tu zagląda!! A jak dostaję maile, że komuś pomogłam opisując jakieś sytuacje na blogu, że kogoś inspiruję i dzięki mnie chce tez wyjechać to chce mi się pisać jeszcze więcej!
A to, że Mama mnie czyta, w żadnym stopniu nie ogranicza. POZDRAWIAM MAMĘ :D ( co za lizusss :P)

A ja mam pytanie o sprawy sercowe? Bylo cos, jest a moze bedzie?:) jakies zwiazki, flirty itd
Nudziara ze mnie, więc nic nie było, nie ma i za pewne nie będzie.
Mam karteczkę na czole: „nie podchodź”, więc tak sobie pędzę przez życie jako wolny elektron :)

Czy poznałaś jakiegoś fajnego faceta w SF? :-) 
Nie, żadnego nie poznałam. ...ta karteczka ma bardzo dużą czcionkę :P

No i chcialabym sie dowiedziec tak ogolnie nastawienie facetow do kobiet, czy da sie zaprzyjaźnić z facetem czy raczej od razu związki badz cielesnosc?
Z żadnym facetem się tu nie zaprzyjaźniłam, ale z opowieści koleżanek wnioskuję, że tu facetom chodzi tylko o jedno, a już zwłaszcza jak usłyszą, że jesteśmy au pair z dalekiej, egzotycznej Europy i na pewno potrzebujemy silnego samczego ramienia, które by się nami w tej wielkiej, cudnej ameryce zajęło i zaopiekowało :P

Czy po powrocie do Polski założysz rodzinę, pójdziesz do stałej pracy czy masz w planach gdzieś wyjechać?
Nie sądzę, że posiedzę długo. Mąż, dzieci- nie mój typ :) Praca- na pewno gdzieś się zahaczę, żeby mieć pieniądze na podróże. Wyjazd tutaj dał mi odpowiedź na pytanie z którym tu przyjechałam, tzn co ja chce z tym swoim życiem zrobić. Wracam do Polski, nacieszę się rodziną i lecę dalej. Życie jest tylko jedno i nie chce go przesiedzieć w biurze. Mam w sobie coś mnie pcha i ciągnie do tych różnych miejsc, i mimo, że zawsze trafiałam do jakiś czubków, to i tak wychodziłam z tych kłopotów mądrzejsza i silniejsza. No i nigdy mnie te niepowodzenia nie zniechęcały do przestania planowania następnego wyjazdu :P Nic tak nie kształtuje człowieka  jak podróże :)

Jak wygląda życie nocne w San Fran i czy w nim uczestniczysz?
Życie nocne w San Fran jest bardzo bogate i klubów jest od wyboru to koloru. Ja byłam tylko na salsowych imprezach i na jednej zwykłej. Nie jestem fanką klubów i imprezowania, więc za dużo się w tym temacie nie rozpiszę. :)

I mam głupie pytanie, nie związane z pytaniami z którymi się pewnie zwykle stykasz- o co chodzi z tym kotem? To zwierzak Twoich hostów, a Ty go zabierasz? xD
Jprzyjechałam to kotem nikt się nie zajmował i wszyscy mieli go gdzieś, bo on był dziki i się nie dawał w ogóle dotykać. A ja się z nim zaprzyjaźniłam i żyć bez siebie nie możemy. On ze mną śpi, bawi się, tylko mnie daje się wziąć na ręce i pozwala tarmosić, i przynosi skarpetki jako trofea :P Jak wychodzę to czeka przed drzwiami a jak wracam to chodzi za mną non stop. Na zdjęciach widać zawsze kawałek kota bo wszystko robimy razem :) I na prawdę chętnie zabrałabym go ze sobą, ale nie mogę. Tzn hostka oficjalnie powiedziała, że ona go bardzo nie lubi, dzieci też nie, więc mogłabym go sobie wziąć. Ale jest jeszcze host. Który nic co jego NAZNACZONE to nie odda. Więc niestety tylko żartuję sobie, że go zapakuję w walizkę.
Ale jedno słowo hosta, że mogę, to kot jedzie do Polski :D


Co robisz jak kończysz prace i w weekendy?
W tygodniu jestem off ok 19.00 więc zimą to zazwyczaj idę do pokoju, pogrzebię w kompie, ogarnę coś w pokoju ( albo nabałaganię jeszcze więcej :P) obejrzę w tv i tyle :P A latem to prawie codziennie wychodzę, bo wiadomo- jest bardzo długo jasno więc i dzień się wydaje duuuuuuużo dłuższy.  Z koleżankami się spotkać na kawę/obiad/do kina itp. Po drodze jakiś shopping. A w weekendy to albo gdzieś jeżdżę dalej na wycieczki, albo do Patrycji do SF albo do Anki niedaleko Silicon Valley. Czasem tydzień jest taki crazy i busy, że jedyne o czym marzę to cała sobota w piżamie i spanie do 12 :D To również robię :) Ale jeśli siedzę cały dzień w domu to zawsze choć na chwilę wezmę któregoś psa z domu na godzinny spacer dookoła naszej góry.

A czy masz o wiele więcej rzeczy niż przed kilkoma miesiącami.
Tak,mam :P Bo tu przyjeżdżając zabrałam niewiele ciuchów. A teraz mam ich duuużo, bo sa tak tanie, że aż ciężko nie kupić :P I wychodzę też z założenia, że w PL raczej nie będzie mnie stać na kupowanie nowych ciuchów co chwilę przy żałosnej wypłacie, więc co sobie nawiozę z USA to moje :D Wydawanie w $$ mniej boli :P

Gdzie podobało Ci się najbardziej? Jest miejsce gdzie wróciłabyś bez wachania?
Zdecydowanie serce zostawiłam na Hawajach :D  Jestem gotowa w sekundę, żeby tam jechać :D
A drugim miejscem był Grand Canyon.  Mogłabym tam siedzieć tydzień i się w niego wpatrywać. Jest majestatyczny! I czuje się tam takim malutkim i bezbronnym wobec natury. No bo jak tu nie czuć respektu przed czymś co powstało 70 milionów lat temu! A najstarsze kamienie tam znalezione mają 2000 milionów lat! Nie da się tego ogarnąć.


EDIT:

To ja dorzucę jeszcze dwa pytania: w jakim języku mówisz do kota? I o jakiej tematyce chciałabyś pisać te książki? :)
Do kota mówię po polsku :) I on dokładnie wie o co chodzi :P A książki myślę, że chciałabym pisać o tematyce związanej z podróżami wymieszanej z moją własną pokręconą filozofią i przygodami :P



Jeżeli czyjeś pytania w tej lub porzednich częściach ominęłam to z góry przepraszam. 
Starałam się wyłapać jak najwięcej z maili i komentarzy, ale jak ktoś, coś, jeszcze, to pisać.


Anka Wariatka pozdrawia :) 

fot. Ewa Samples

poniedziałek, 4 marca 2013

Crying week 9. 365 Project.

Nareszcie się ten tydzień skończył...
Najgorsze 7 dni mojego pobytu tutaj.
Zdjęcia z tego tygodni też nie powalają, bo nic mi się nie chciało, nie miałam siły na nic i wszystko było be.

56/365
Zaczęło się "uroczo"
Hostka w sobote sfochowana, rzucała sie z pretensjami a dziś rano wchodzi do kuchni i śpiewającym głosikiem z uśmiechem na twarzy do mnie: "gooood morninnnnnggggg!"
Nie wierzyłam własnym uszom.
Odpowiedziałam tylko Hi i wyszłam z kuchni.
Do domu wróciłam z dziećmi dopiero o 19.00 po ich zajęciach.
Obiadu też nimi nie jadłam. 
Po za tym Hi nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa więcej.
A zdjęcie zrobiłam w czasie jak się wyleguję w trakcie Młodego chińskiego.



57/365
Dzień minął bezbarwnie i nudno.
Jedynym szaleństwem dziś były moje skarpetki, które założyłam po amerykańsku, czyli każda z innej pary.
Bardzo popularny styl.
Na linia hostka-ja nadal martwa cisza.
Ograniczamy sie do Hi-Hi.





58/365
Po szkole zabrałam dzieciaki do biblioteki, gdzie odrabialiśmy lekcje, a potem graliśmy we freezbee.
Hostka nadal się nie odzywa.
Ja też.
Poza tym dopiero dziś zadzowniła do mnie LC i radośnie pyta się" Hiiiii, how are you???" 
......po 5 dniach od momentu kiedy host to niej dzwonił! 
Do tego czasu mogli mnie zadźgać selerem, wsadzić w organiczny worek i trzymać zwłoki w piwnicy.
I weź tu licz na LC :/ 

Tak czy siak, jutro mam się z nią spotkać na przedstawienie mojej wersji sprawy z autem.





59/365
Pojechałam wieczorem na spotkanie z LC.
W drzwiach minęłam się z hostem, którego nie było w domu od niedzieli.
Przeglądając pocztę i nie odrywając od niej wzorku rzucił tylko radosnym głosem: How are you?
Powiedziałam, ,że "fine" i wyszłam.
LC mi potem powiedziała, że w czasie w którym ja jechałam do spotkanie z nią, on już zdążył wysłać do niej maila, że nie podobało mu się moje attitude w tym tygodniu!
To nic, że go nie było nawet w domu od 5 dni....
Na spotkaniu gadałam z LC ponad 45 minut  i kiedy przedstawiłam jej całą sytuację, to spytała tylko " i on robi tą aferę o to, że chciałaś zaparkować samochód na nocnym parkingu tak jak robisz to od dwóch lat?"
Wyrzuciłam z siebie wszystko, popłakałam się w tej kawiarni i powiedziałam jakie oni mi numery robią, jak traktują i jacy są niepoważni.
Ale nie widziałam, żeby jakoś bardzo się przejęła,
Na końcu powiedziała, że oni stwierdzili, że jakoś ze mną wytrzymają ponieważ zostało mi tylko 12 tyg i spytała mnie czy ja jestem w stanie też to jakoś przetrzymać.
Nie ukrywała, że nie mam szans na znalezienie rodziny na tylko 3 miesiące, więc musiałabym się natychmiast zawinąć do domu.
Dodała jeszcze tylko, że chciała się ze mną dziś spotkać przed naszą jutrzejszą rozmową, żebym się "wyżyła" na niej a nie przy hostach.
I w sumie miała rację.
Coś we mnie pękło i całą drogę do domu ryczałam jak głupia.
Z bezsilności.
Wróciłam do domu, leżałam na łóżku i płakałam.
I wtedy mój kochany sierściuch przyszedł, usiadł mi na kolanach, zaczął lizać mnie po rękach i podstawiać główkę do głaskania.
Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ona nie siada na kolanach.
Nigdy.
A teraz nie mogłam jej zrzucić.
Mruczała i miauczała a ja gadałam i płakałam.
I tak sobie siedziałyśmy.
 







60/365
No i nadszedł piątek.
O godz 10.00 przyjechała LC.
Tak naprawdę to pierwszy raz od sobotniej afery widziałam się z hostami i mieliśmy zamienić ze sobą więcej niż tylko HI.
Rozmowę zaczęła LC, która powiedziała, że po wysłuchaniu obu wersji stwierdziła, że wszystko się popsuło do kiedy mamy nowe auto i po wprowadzeniu wielu nowych zasad.
I wtedy host zaczął się rzucać, prychać i mnie atakować, że nie szanuję jego zasad.
Że zasady dla niego to rzecz święta, on sam miał ich milion jak był  mały i proszę jak porządnie to go ukształtowało i, że jeśli on miałby pracownika u siebie w firmie, który tak po prostu wziął by kluczyki i zaparkował sobie gdzie mu się podoba bez uzgadniania z nim , to by natychmiast wyleciał z roboty.
Na co LC przerwała mu w połowie zdania i zaczęła mu zdecydowanym głosem mówić, że chyba mu się coś pomyliło, bo ja nie jestem w jego firmie.
Ja nie jestem jego własnością i pracownikiem, tylko członkiem rodziny, który zajmuje się jego dziećmi i on nie ma prawa traktować mnie na zasadach, którymi raczy swoich podwładnych.
Aż się zapowietrzył.
Nie wiedział co powiedzieć.
Ja tylko siedziałam i chlipałam w rękaw.
Wtrącałam się w momentach, w których on wymyślał takie absurdy, że musiałam zareagować i zaprzeczać.
Hostka też się nic nie odzywała, jak zwykle.
Powiedziałam jej , że przecież moje całe plany na ten feralny weekend były wpisane w nasz kalendarz od miesiąca, na dodatek dwa dni przed nim rozmawiałam z nią po obiedzie i powiedziałam co i jak, bo plany troszkę się zmieniły i ona powiedziała "ok, great, have fun".
A teraz ona siedzi i " ojejjjj no ja nie pamiętam, może gdzieś tam z tyłu głowy mi to przeleciałooo, ojajaj no nie kojarzę zupełnie"...... i gra sierotkę.
Bo jak host jest zły, że czegoś nie wie co się w domu dzieje, to ona zwala na mnie.
Potem on zaczął mówić jacy to oni są wspaniali i gościnni, że przecież nie pracuję tyle godzin ile powinnam, i że wszystkie inne au pair musza gotować, prać, sprzątać i nie wolno im jeździć autem po autostradach, a ja nie mam żadnych ograniczeń i narzekam....
Zostawię to bez komentarza.
Rozmowa ciągnęła się wieczność..
Ale muszę powiedzieć, że bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie LC.
Chyba zobaczyła co to sa za czubki, bo przez cały czas była po mojej stronie i mnie bardzo broniła.
Przez dwa lata była do kitu, ale dziś całkowicie się sprawdziła.
Zatrzymywała hosta w momentach kiedy całkowicie przeginał i próbowała mu wytłumaczyć, że jeśli dałby te wszystkie zasady nowej au pair to ma prawo od niej ich wymagać, bo dostała je na samym początku.
Próbowała  mu dać do zrozumienia, że każdy na moim miejscu czułby się zdezorientowany, kiedy nagle po dwóch latach bezbłędnego zachowywania się dostaje milion nowych zasad zupełnie innych niż te, które obowiązywały przez ten cały czas.
To się burzył, wzdychał i zapowietrzał znowu.
Jaki był skutek tej rozmowy?
Taki, że obie strony jakoś się ze sobą przemęczą te 12 tyg.
Muszę  też zgłaszać 3 dni przed sobotą moje weekendowe plany, gdzie mam ochotę pojechać i prosić za każdym razem o samochód.
I to pytać, a nie tylko informować, że potrzebuje auto, bo nie wolno mi zakładać z góry, że jeden z samochodów będzie do mojej dyspozycji, jak to było przez dwa lata.
Bo on może mi powiedzieć, że nie, bo będzie potrzebował wszystkie trzy auta.
To trzecie chyba po to, żeby wozić swoje przerośnięte ego...
Kiedy skończyliśmy nasze spotkanie, w 3 sekundy każdy rozszedł się w swoim kierunku.
Nie rozmawialiśmy potem przez cały dzień.
Wieczorem oni poszli sobie do restauracji meksykańskiej a ja jak głupia siedziałam w pokoju, ryczałam i przeżywałam prymitywność i głupotę tych czubków.






61/365
Sobota.
Nie robiłam nic.
Kompletnie nic.
Cały dzień spędziłam w łóżku.
Przerzucałam się tylko z boku na bok, oglądałam seriale i wcinałam jedzenie, które znalazałam po kątach.
Nie wyszłam z pokoju nawet przez chwilę, bo ci się tłukli cały czas u góry a nie miałam najmniejszej ochoty ich oglądać.
Na szczęście chociaż kot sprawdzał co się ze mną dzieje.
Znowu usiadł na mnie i mnie pocieszał.
I przestałam już ryczeć, bo nie warto.
Zostało mi 95 dni.
Wytrzymałam tyle czasu, to wytrzymam do końca.




62/365
PiżamaDay, dzień drugi.
Kiedy czubki wyszły na chwilę z domu naznosiłam sobie jedzenia do pokoju i przesiedziałam w nim znowu cały dzień.
Ale tym razem nie bezproduktywnie.
Zaczęłam sprzątać i wyrzucać wszystko czego nie będę zabierać ze sobą.
Uzbierały się dwa wieeeeelkie wory na śmieci.
Pokój od razu zrobił się jakiś lżejszy, przestronniejszy a i mnie się humor poprawił jak się wyżyłam "sprzątaczo".
Znalazłam też wszystkie rzeczy,laurki i obrazki, które dostałam od moich gremlinków.
Te oczywiście zabieram do PL :)
Chyba nie muszę mówić kto mi pomagał sprzątać...



Dobrze, że ten tydzień już się skończył....

niedziela, 3 marca 2013

The answer is...vol 2.






Część druga Waszych pytań :) 

Jak wyglada w USA kwestia wynajmowania pojazdu? Tzn jakie sa wymagania, ograniczenia i koszty (w zaleznosci od klasy samochodu, bodomyslam sie ze oczywiscie np Camry bedzie tansza od Cadillaca)?
W USA nie ma problemu z wynajem. Oczywiście trzeba mieć prawko. W porządnych wypożyczalniach trzeba mieć kartę kredytową, ale w innych wynajmują też na zwykłą, debetową. Jeżeli driver ma mniej niż 25 lat, to jest przymus wykupienia dodatkowego ubezpieczenia.
Jeśli chcesz mieć nieograniczoną ilość mil na dzień to też trzeba troszkę więcej zapłacić.No i cena za dzień oczywiscie zależy od marki i klasy samochodu.

Hości jak wypłacają tygodniową kasę to dają Ci w gotówce czy musiałaś szybko zakładać konto w banku? Bo obawiam się że mogę się na początku nie dogadać w banku.
Na początku będziesz dostawać wypłatę w gotówce, bo konto można założyć dopiero jak masz SSN- Social Security Number. Jeśli boisz się, że się nie dogadasz to poproś hostów, żeby z Tobą poszli, albo LC.


Zabierałaś ze sobą swój telefon komórkowy?  Jest tam możliowść kupienia ich karty i włożenia do polskiego telefonu?
Telefon brałam swój, polski, ale marny tu z niego pożytek, bo przez inne napięcie w gniazdku wyłącza się co godzinę i nie mogę go porządnie naładować. Więc leży sobie w szafie.
Dlatego dobrze, że jak przyjechałam do dostałam telefon od hostów z amerykańskim numerem.
I nie wiem niestety czy amerykańska karta będzie działać w pl telefonie. Wydaje mi się, że powinna.

Może mi coś doradzisz w sprawach prezentowych. Kupowałaś alkohol dla hosta? Ja nie wiem co kupić, szczególnie dla 10letniego chłopca. 
Ja dla hostów kupiłam bursztynowe drzewko szczęścia. Bo jest to coś charakterystycznego dla Polski  a już zwłaszcza dla moich nadmorskich okolic. Do tego dostali oczywiście torcik wedlowski i ptasie mleczko.  Wiem, że alkohol jest popularnym prezentem i sporo hostów to lubi J Dla chłopaka kup jakąś koszulke piłkarską z polskim nazwiskiem, albo jakiś gadżet sportowy. Albo bidon do picia z orzełkiem czy coś w tym stylu, bo to na pewno użyje.  Oni tu mają zabawek od cholery, aż za dużo! Więc żadna nowa nie zrobi na nim zbyt dużego wrażenia :]

Odnośnie aparatu... Domyślam się, że część zdjęć robisz lustrzanką. Kupiłaś aparat tam na miejscu? A jeżeli nie to jak wygląda sprawa z cłem?
Ja swój kupiłam w Polsce hohoho temu.  Ale tutaj ceny są bardzo korzystne, i jeżeli kupisz na początku przyjazdu to nic nie musisz płacić, żadnego cła. Rzecz jest Twoja, to celów prywantych i używana. Cło płacisz jak przewozisz aparat super nowiutki w opakowaniu.

Czy możesz podać przykłady rodzin, o których wiesz, że na pewno byś nie poleciła? Chodzi mi o to, że przede mną wybieranie rodziny i każda taka informacja mogłaby być przydatna.
Przykłady rodzin od których uciekać - zdecydowanie odrzucaj takich czubków jak moi hosci, którzy mają 20 stron regulaminu.  Z opowiadań wiem, też że rodziny baaardzo religijne są dość ciężkie, i te np wegetariańskie.  Chyba, że podzielasz entuzjazm w obu przypadkach, to wtedy ok.
Zawsze pytaj na jakich zasadach bedziesz miał samochod, kto placi za paliwo i czy bedziesz miał limity na odległości. W usa bez auta ani rusz. Bez tego utkniesz i caly wyjazd przesiedzisz w domu.
A no i niech Ci na pismie napiszą co ma być w zakresie Twoich obowiazkow. Bo może sie okazać, że mają starsze dzieciaki a Ciebie potrzebują  głównie do sprzątania.  A od tego jest sprzataczka. My możemy sprzatac tylko po dzieciach.

Czego najabrdziej się obawiałaś?
Najbardziej sie obawiałam, że samolot spadnie na samym środku oceanu między USA a Europą :PI , że nie będę widziała tak długo swojej rodzinki . A po za tym, to nie mogę sobie przypomnieć nic innego..

I czy masz jakieś porady dla początkującej AP?
Cierpliwości. Duuuużo cierpliwości. Różnica kulturowa jest ogromna. Więc trzeba cierpliwości, żeby  przestawić się na ich styl bycia i życia. Wyjeżdzałam już sporo, mieszkałam w innych krajach, ale amerykańska mentalność to jest kosmos w porównaniu z innymi kulturami. 

Czy jest jakaś alternatywna forma podróżowania zamiast samochod?
Samoloty :P Pociągi też są, ale niezbyt popularne. Autokary w stylu PKS: już bardziej powszechne, odjeżdżają z większości dużych miast, kursują  względnie regularnie, ale bilety nie należą do super tanich.
Na komunikację miejską poza głównymi miastami  nie masz co liczyć. Nie istnieje.
A jazda na stopa jest nielegalna i od razu Cię zatrzymają.

Mam  pytanko ostatnio czytałam twój wpis odnośnie wizyty z młoda u ortodonty- ile kosztuje tam aparat ortodontyczny, ile za wizytę i na jak długo trzeba go nosić?
Aparat kosztuje tu od 5000-7000 $ i w to zazwyczaj jest już wliczona cena wizyt kontrolnych.  Długość  noszenia jest różna, bo zależy od wady, ale min 1,5 musisz liczyć. No i żadne studenckie międzynarodowe ubezpeczenie nie pokrywa kosztu aparatu.

Jak ciężka jest Twoja praca ?
Dopóki tu nie przyjechałam to wydawało mi się ( jak pewnie więszkości z nas), że mamy jak się opiekują dziećmi i całe dnie spędzają w domu to nic nie robią. Coś tam ogarną, ugotują i już. I, że niby od tego są takie zmęczone po całym dniu? Ja przyjechałam do USA akurat na wakacje, dzieci miałam po 10h dziennie. Zabawianie, ubieranie, gotowanie, posprzatnie, uspakajanie (siebie i ich :P) i milion innych rzeczy. Po pierwszych dniach nie wiedziałam jak się nazywam i chodziłam spać o 21! Chylę czoła przed wszystkimi Mamami! Wychowywanie dzieci to meeega ciężka praca!! I żeby to dziecko jeszcze na coś porządnego wyrosło to już w ogóle :P A tu na dodatek wychowujesz cudze dzieci, którym amerykański włosek z głowy nie może spaść. Amerykańskie dzieci mają milion zajęć, spraw do załatwienia więc latasz cały dzień. Małe potworki są mega rozpuszczone i przyzwyczajone, że zawsze ktoś za nich coś robi, bo rodzice, którzy caaałe dnie są w pracy, kiedy tylko wracają to spełniają wszystkie ich zachcianki, żeby wynagrodzić swoją nieobecność.Więc są dni kiedy jest meega ciężko, ale są też takie kiedy dzieciaki są cudne, grzeczniutkie i macie tyle razem frajdy, że dzień mógłby się nie kończyć :)

Jaki był Twój język angielski ,gdy tam pojechałaś? Host rodzice byli wyrozumiali, mówili na początku prostym i zwięzłym językiem ?
Nieskromnie mówiąc: mój angielski był bardziej niż dobry, ale nie perfect.  I tak mnóstwo się tu nauczyłam. Hości nigdy nie mówili prostym językiem, a host uwielbia używać mega specjalistyczne, biznesowe słownictwo w odniesieniu do zwykłych czynności.  A dzieciaki ze szkoły czasem przynoszą takie słówka, że 15 minut sprawdzam co to znaczy i jak się tego używa :P



Czy Amerykanie są życzliwi i jak słyszą że ktoś kaleczy język to poprawiają czy raczej nie reagują. Ja mam ogromną barierę językową. Mam nadzieję że sobie z tym poradze?
Są baaardzo życzliwi i pomocni. Zwłaszcza ci, co pracują w sklepach spożywczych itp. Będą zgadywać tak długo aż nie kupisz tego po co przyszłaś :P Jeśli nie znasz słowa po prostu opisz to”naookoło” gdzie/jak/po co się to używa. Sklepowe kalambury :)


Czy to wszystko jest na prawdę tak kolorowe jak to opisują ? czy po prostu wszystko zależy od tego do jakieś trafisz rodzinki ;>
Od razu uprzedzam , że nie zawsze jest tak różowo jak się wydaje.  Są setki dziewczyn, których rodzina była  cudna w trakcie rozmów i przez pierwszy tydzień,  a potem sie okazywało jacy sa naprawdę i bach- rematch. Albo tak je te moje czubki- wszystko było spoko przez cały czas a tu nagle im odbiło i mam istny horror. Za dużo pieniędzy i im się w głowach poprzewracało. Wiec nie zakładaj nigdy, że rodzinka będzie ach och. Ale jeśli trafisz na spoko rodzinkę, która bedzie otwarta i nie bedzie traktować Ciebie jako taniej pomocy, tylko faktycznie członka rodziny, który wychowuje ich dzieci, to super!! A takie  rodzinki również istnieją :)

Czy będę w stanie odłożyć te kase myśląć tak jak myśle? czyli nie imprezujać tylko odkładając?Czy jest możliwośc załapania dodatkowej roboty np. u hostów sprzątanie, albo np u innej rodziny- za przyzwoleniem hostów np w dni dla mnie wolne?
Jeśli chodzi o oszczedzanie to jeżeli nie planujesz zwiedzać i nie jeździć nigdzie to spokojnie 160$ tygodniowo odłożysz bez problemu. Praca dodatkowa u hostów to kwestia indywidualna. Oficjalnie nie wolno nam dorabiac extra, ale wiadomo jak jest :D Jesli oni się  zgodzą to droga wolna. Z tym,  że cięzko jest znaleźć dodatkowe babysittingi czy nawet wyprowadzanie psow itp.. konkurencja jest meeega duża!

Jak długo zajeło Ci dotarcie do dzieci ( w sensie dogadywanie sie z nimi i bycie autorytetem) jakich metod stosowałaś? czy twoja rodzina wyznacza Ci pewne wytyczne traktowania dzieci w pewien określony spoosb?
Dogadanie sie z Młodą zajęło mi pół roku. Bylo ciężko, bo ona bardzo kochała poprzednia au pair. Na dodatek widziała,  że mam super kontakt z Mlodym wiec była bardzo zazdrosna. Przełom nastapłl kiedy pojechaam do polski na dwa tygodnie. Już po 3 dniach od wyjazdu dostałam od niej maila, że tęskni i czeka aż wrócę.  Ja starałam się poświęcać jej jak najwięcej uwagi, robić z nią rzeczy, które są wyłącznie babskie  i zawsze byłam miła i cierpliwie tłmaczylam czemu robię tak, a nie inaczej i podzialalo. Teraz kochamy sie przegromnie i jestesmy najlepsze koleżanki. Pokazałam jej, że może zawsze na mnie liczyć i mi zaufać. I że zawsze jej pomogę , wysłucham. I ona teraz z każdym problemem czy sprawą przychodzi najpierw do mnie :)


 P.S. Na pewno zauważyliście, że przy dodawaniu komentarzy pojawia się od niedawna identyfikacja obrazkowa. Niestety musiałam to ustawić, bo od momentu konkursu blogowego dostaję mnóstwo spamu.
Wiem, że nie jest to zbyt wygodne i sama osobiście tego nie lubię, dlatego za jakiś czas to wyłączę i może "spamiści" już odpuszą :)

środa, 27 lutego 2013

Week 8. 365 Project.

Jak już pewnie wiecie z facebooka- hostom odwaliło.
Miałam napisać radosny post z okazji Studniówki Wyjazdowej, ale nie mam nastroju.
Dziś licznik pokazuje 98 dni i nie mogę się już doczekać kiedy wyprowadzę się od tych czubków.
Sprawę o którą poszło opiszę później, bo w piątek na rozmowę przychodzi  LC, którą oni zawołali.

A teraz skrót tygodnia.

49/365
Dzieciaki nie miały dziś szkoły, więc postanowiłam ich zabrać do ZOO w SF, w którym jeszcze nie byłam.
Patrycja, która była u mnie na weekend nie musiała pracować, bo jej hości wyjechali, więc została do dzisiaj i chciała się z nami przejechać.
Zadowolone wstajemy rano, ogarnęłam dzieciaki mówię im gdzie jedziemy i co mam w planie-ochy, achy, że fajnie.
A tu hostka wychodzi i mówi, że ojejej ale jej się zapomniało, że Młody ma za godzinę baseball camp.
I to w takim czasie, że rozwaliło mi to cały dzień.
Cudnie....
Jak zwykle informuje mnie 5 minut przed.
Na dodatek ani ona ani host nie umieli powiedzieć, gdzie on ma ten camp i jedno na drugie zwalało kto ma iść sprawdzić mail z informacjami.
Więc tak stali i się sprzeczali a ja wkurzona siedziałam i kombinowałam co tu teraz z dzieciakami zrobić.
Jako, że pogoda była brzydka to pojechaliśmy na 1h do indoor playground, poszliśmy na smoothie i zawieźliśmy Młodego na camp.
Potem razem z Patrycją zrobiłyśmy Młodej babski dzień. Poszłyśmy na chińskie jedzenie, wypożyczyłyśmy The Muppets i wróciłyśmy do domu gdzie grałyśmy w planszowe gry, wcinałyśmy Girl Scout Cookies i oglądałyśmy film na moim łóżku.
I dzień jakoś zleciał.
A na zdjęciu gramy w moją ulubioną grę ( w którą zawsze przegrywam, ale co tam :P) .
Nazywa się Blokus i kupiłam ją, żeby wziąć do PL.
Można by ją porównać do gry Tetris, z tym, że tu dotknąć można tylko róg do rogu i jeszcze trzeba blokować przeciwnika.





50/365
Znowu cały dzień pracujący, bo tym razem w szkole była rada pedagogiczna.
Czyli nie mieli szkoły w zeszły piątek,weekend, pon i wt - 5 dni laby.
I to jest prywatna szkoła...
Dzień był nudnawy gdyby nie jedna rzecz: ŚNIEG!
Tak, tak śnieg.
Nad całą stroną East Bay góruje Mount Diablo  1,178 m.
Jest to druga, po Klimandżaro, góra na świecie z 'najdalszym' widokiem.
Z jej szczytu przy dobrej widoczności można zobaczyć miejsca oddalone o prawie 300km!
Góra jest zaraz za naszym domem i uwielbiam tam spacerować i ją podziwać.
Na prawdę jest piękna.
A wczoraj zrobiła się jeszcze piękniejsza, bo przykryła się śniegiem!
Zdjęcie zrobiłam z miejsca, gdzie dzieciaki  mają chiński i kiedy po dwóch godzinach wrócilismy do domu i poszłam zrobić zdjęcia bardziej z bliska, prawie wszystko już się stopiło...
No i niestety sam czubek góry schował się w chmurach..
Ostatni raz śnieg na tej górze był widziany ponad cztery lata temu, więc ten dzisiejszy wzbudził niemałą sensację.
Ho Ho Ho! :)





51/365
Krzyczace karteczki hostki. 
Nalepia je w dziwnych miejscach i liczy ze je wszystkie znajde. 
Bo latwiej nalepic sticker note niz po prostu zapytac lub pogadac....
Chyba jej dolepie tam karteczke z napisem:" yes, as always" :D sasasasasa

Albo: " Is my check for last week finally ON TIME???



52/365
Często między szkołą a kung fu młodego mamy 1,5h wolnego, więc nie opłaca mi się wracać do domu, dlatego jedziemy odrobić lekcje do biblioteki albo do parku.
Gremlinki sobie grzecznie siedzą a ja łapię słońce.




53/365
Przyjechała dziś do mnie  Kornelia z San Diego, którą poznałam przez bloga.
Okazało się, że łączy nas miłość do jedzenia a zwłaszcza do sushi, więc zabrałam ją do mojej ulubionej restauracji.
Poszła z nami moja czeska koleżanka i wchłonęłyśmy razem 4 wielkie talerze!
Gdyby nie ograniczony budżet to myślę, że jeszcze więcej byśmy zjadły...
To na zdjęciu nazywa się Aloha Sushi.
Moje ulubione!
Nie tylko ze względu na nazwę :)




54/365
Dzień zaczął się wielką aferą z hostami  o auto.
Niestety świadkiem wszystkiego była Kornelia, którą miałam zamiar miło ugościć i obwieźć po SF...
Na szczęście mimo incydentu z czubkami, dzień minął nam rewelacyjnie.
Razem z Patrycją przegoniłyśmy ją przez całe San Francisco wzdłuż i wszerz.
Nogi wchodziły nam  w...wiadomo gdzie.
Kornelia miała super szczeście po trafiła na Chinese New Year's Parade.
Zamykają wtedy pół centrum i trwa wielkie święto.
Jest to największa uroczystość tego typu poza Chinami.
W tym roku na paradzie było ponad pół miliona ludzi!!
I my też!




55/365
Dzień drugi zwiedzania.
Rano pojechałyśmy podziwiać most, a potem wybrałyśmy się do Japanese Tea Garden w Golden Gate Parku.
Tak więc tydzień miałyśmy wybitnie azjatycki: sushi codziennie na kolacje, chińska parada i japoński ogród.




sayōnara



.

czwartek, 21 lutego 2013

Masz tatuaż.

Ano masz masz.
Nigdy przenigdy nie sądziłam, że będę miała tatuaż.
Owszem,  jak ktoś pokazywał swój to padało zawsze "wow, super, kiedyś też sobie zrobię"
Ale skutek był dokładnie taki sam jak przy : od września będę odrabiać lekcje/ od stycznia zacznę ćwiczyć/ od jutra  chodzę wcześniej spać itp... .
No i jeszcze trzeba by jakiś wzorek wymyslić, żeby nie była to półnaga syrenka lub  różowy słonik z kokardką na ogonie.
To musi być COŚ.
Symboliczne, ważne dla mnie,.
Kolejna kwestia: gdzie go zrobić.
Na czole? Na tyłku? Na nodze? Za uchem?
I najważniejsze bardzo ciężkie do przejścia zdanie wszystkich naokoło: "Po co Ci tatuaż? Pomyślałaś jak będziesz wyglądać jako stara baba? Będziesz 70-cio latką z takim rozciągniętym, wyblakniętym tatuażem?! No i nie wiadomo czy się nie zarazisz! Oni pewnie te igły co miesiąc zmieniają..."
W Polsce każdy z tatuażem traktowany jest jak kryminalista, który wyszedł z odsiadki.
No bo grzecznemu nie wypada przecież.
Jakby tatuaż na ciele miał nagle zmienić cały charakter...
Bo w momencie dotknięcia igłą  nieodwracalnie przechodzimy na ciemną stronę mocy...
Same stereotypy...




Ale teraz do rzeczy: skąd się wziął mój tatuaż.
Otóż pojechałam do raju na ziemi: na Hawaje.
To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Woda, piasek, hawajska muzyka, kultura.
Pochłonęło mnie to całkowicie.
Do tego mężczyźni przecudni i przecudnie wytatuuowani.



Pamiętacie Uroczego z postu o Hawajach?
Też taki na rękach miał:



I wszędzie dookoła widać było hawajski kwiat: hibiscus.





Wtedy pojawiła się myśl, że taki tatuaż byłby całkiem fajny.
Na dodatek w trakcie jednej z naszych wycieczek zrobiłyśmy sobie z Patrycją tatuaże z henny.
Ja swój zrobiłam na nadgarstku.
Był przepiękny
Nie mogłam sie napatrzyć.
Dlatego kiedy się zmył byłam załamana.
Nawet po kilku dniach ciągle odruchowo spoglądałam w to miejsce.
Na dodatek wszędzie: na ulicach, samochodach, w reklamach TV, w internecie, widziałam lub słyszałam coś związanego z Hawajami.
I za każdym razem szczerzyłam się jak głupia.
Wtedy nagle mnie olśniło i już wiedziałam co chcę wytatuować i gdzie.
Najśmieszniejsze było to, że byłam w 100% zdecydowana.
Żadnych wątpliwości.
Więc rysowałam tego kwiatka w milionach różnych wersji, żeby znaleźć ten najbardziej MÓJ.
Kiedy osiągnęłam to co chciałam, poszłam do salonu tatuażu i powiedziałam: tatuuj pan! :)
Tatuażysta obejrzał mój wzorek i powiedział, że trochę go podrasuje i będzie good.
Przyniósł swoją wersję i....nie spodobała mi się.
Zaczęłam mu mówić co dokładnie ma być, jak mają wyglądać płatki itp.
Wzięłam od niego ołówek i sama dorobiłam linie, kreski, kropki, tak, żeby było po mojemu.
No i w końcu przystąpił do tatuowania..



Jak przyłożył maszynę pierwszy raz do skóry to poczułam straszne pieczenie.
Uczucie jakby ktoś ciął rozpalonym nożykiem albo igłą.



Kiedy podniósł tą maszynkę do góry i przetarł rękę, żeby zetrzeć pierwszy nadmiar tuszu, dopiero doszło do mnie, że to wszystko jest prawdziwe i na prawdę robię sobie tatuaż...
Ja-Ania.
Nikt by w życiu się nie spodziewał, że grzeczna Ania zrobi sobie tatuaż!
I wiecie co - byłam przeszczęśliwa!
Zrobiłam to dla siebie, bo w 100000% czułam, że chcę go mieć.
Nie mogłam się doczekać jak całość będzie wyglądała po zakończeniu.




Kiedy widziałam jak ten facet rysuje te linie byłam w szoku.
Jaka precyzja!
Dokładność!
Zero drgań ręki!
Tutaj mały filmik jak to wyglądało.
I brzmiało.
Jak u dentysty-sadysty..


W trakcie tatuowania jeszcze mu wymyślałam co chce, żeby zrobił i on cierpliwie to wszystko znosił :)
Wszystko zajęło mu ok 45 minut.
Gdy zobaczyłam efekt końcowy byłam ZA-CHWY-CO-NA!!!!!
Tatuaż jest piękny.
Dokładnie taki jak chciałam!
Hawajski hibiskus z polinezyjskim wzorkiem tribal.





Nie mogę przestać się w niego wpatrywać!
Wczoraj zaczęłam go przemywać wodą dwa razy dziennie i smarować cieńką warstwą specjalnego kremu.
Bo teraz zaczyna się etap gojenia.
Tatuaż wygląda jak trójwymiarowy, ale ta gruba warstwa w ciągu tygodnia, dwóch odpadnie.
Przez ten czas całość musi oddychać jak najwięcej, nie wolno go moczyć i wystawiać na słońce.
Jedynym dyskomfortem jest uczucie swędzenia, które po tygodniu powinno zejść.
Acha- tatuaż zrobiłam w jednym z najlepszych salonów w całej okolicy SF.
(EDIT:  http://sacredrosetattoo.com/home.html)
Bo jak już coś robić- to porządnie.

Jestem przeszczęśliwa, że go sobie zrobiłam.
Nie załuję ani kropelki tuszu, która siedzi w mojej skórze i tworzy to cudo
A jak będę z nim wyglądać jako 70 letnia babcia?
Jeżeli jeszcze będę w stanie podnieść rękę na 3cm od oka, to spojrzę na niego,jeśli  całkowicie do tego czasu nie oślepnę i i uśmiechnę się swoją zębową protezą i przypomnę sobie jak cudownie było na Hawajach...
....oczywiście jeśli jeszcze nie stracę pamięci.. :P

Aloha!











wtorek, 19 lutego 2013

Love Week 7. 365 Project.


Ten walentynkowy tydzień upłynął pod znakiem miłości do podróży, gremlinów i samej siebie.
Ktoś zapytał ostatnio co mi prywatnie,osobiście dał pobyt tutaj.
I mogę z 100% pewnością odpowiedzieć, że pokochanie i polubienie siebie.
Wiem co chce, wiem czego nie chce.
Co mnie wkurza, a do czego okazało się, że mam nadludzką cierpliwość.
Wiem już w jakich momentach poradziłam sobie lepiej niż bym sobie kiedykolwiek mogła wyobrazić a kiedy odpuściłam lub stchórzyłam.
Bo kiedy jest się tyle samemu ze sobą to w końcu jest czas żeby się wsłuchać w siebie, a nie te wszytskie głosy dookoła, które twierdzą, że wiedzą lepiej od Ciebie co Ty chcesz i co powinnaś robić.
Tutaj wszystko jest obce, nigdzie w pobliżu  nie ma znajomej od lat"gęby" i nie można nawet do tej "gęby" zadzwonić czy napisać z byle problemem, bo jest 9 godz różnicy.
Przez to nabiera się dystansu.
Przyjechałam tutaj będąc nijaka, nie lubiąc sama siebie i wiecznie szukając celu w życiu, nie wiedząc nawet czego  tak na prawdę szukam.
A teraz wiem.
I w końcu pokochałam siebie.
Więc te walentynki były bardzo wyjątkowe :)


42/365
Dzień miłości do podróży.
Przesiedziałam dziś 2 godziny w bibliotece oglądając albumy z miejscami, przez które będziemy przejeżdżać w czasie road trip.
Szukałam jakiś wskazówek, ciekawostek i informacji o trasach i zabytkach.
Nie chcę nic przeoczyć :)






43/365
Dzień miłości do lenistwa.
A konkretniej: jego zwalczania.
Poszłam na siłownie.
Wypociłam się za wszystkie czasy.
Zaczęłam pracować nad swoim bieganiem.
Bo biegać nienawidzę.
Ale zaczęłam małymi kroczkami: 10 minut szybkiego marszu i 3 minuty biegu.
Niby tylko 3 minuty, ale moje nogi wymiękają już po minucie.
Wiem. Kondycja starej babci.
Po trzech wizytach na siłowni robię 6/4.
I co tydzień postaram się dodać minutę dłużej do biegu.







44/365
Dzień miłości do gremlinów.
Młoda miała dziś ważny konkurs w szkole i ponieważ bardzo dobrze jej poszło, to po lekcjach zabrałam ją w nagrodę na lody.
Powiedziała mi, że jej koleżanki ciągle jej mówią, że zazdroszczą, że jestem jej nanią, bo jestem taka super cool awesome i czy muszę już wracać do Polski, czy bym nie mogła kupić green card albo wyjść za mąż.
Czy to nie jest urocze? :)
I pytały się jej czy będzie jakoś świętować ten konkurs, to powiedziała im : "z rodzicami pewnie nie, ale moja au pair na pewno coś wymyśli :) "
Mój kochany potworek.







45/365
Walentynki.
Moje ulubione czekoladki mają zawsze coś napisane na złotku.
To trafiło mi się dziś:



Idealne na Walentynki :)



46/365
Dzień miłości do morza.
Młode nie miały dziś szkoły, więc korzystając z 25 stopni na dworze, wywiozłam ich na plażę.
Do wybrzeża mamy  ok godziny jazdy.
Małpiszony skakały w wodzie, łapały fale i grzebały w piachu.
Cały dzień pozwoliłam im robić to, na co maj ochotę.
Jedli czipsy, dostali lody, włazili do wody w ciuchach (oczywiście przezornie wzięłam im drugie ciuchy na zamianę :) )
Byli przy tym grzeczni jak aniołki.
A ja leżałam  na kocu i się wygrzewałam.
Takie dni pracujące to ja lubię.

 

47/365
Dzień miłości do zwiedzania.
Pojechałam dziś na Travel and Adventure Expo.
Wielkie targi podróżnicze.
Mnóstwo biur podróży, wystawców z poszczególnych krajów i ciekawe wykłady.
Ostatnim mówcą dnia, była Patricia Schultz - autorka książki "1000 places to see before you die"
Przesympatyczna babeczka, która zwiedziła cały świat i opowiada o swoich podróżach z niesamowitą pasją.
A tu zdjęcie Patricii z  PannąAnną, autorką książki  "1000 things to do when you're an au pair" :D
Wkrótce w księgarniach :P




 48/365
Surprise of the week: tattoo :D
Ale to opiszę szczegółowo w następnym poście.







..