poniedziałek, 17 grudnia 2012

Big Bang.




Bang dosłowny.
Miałam w piątek poważny wypadek samochodowy.
Wróciłam po szkole z dzieciakami do domu i miałam jechać z Młodym na kung fu.
Ale hostka mi powiedziała, że dziś wyjątkowo nie ma zajęć tam gdzie zawsze, tylko musimy jechać do miasteczka obok.
Nie chciało mi się niesamowicie, Młodemu też, ale jak trzeba to trzeba,
Zanim zapakowaliśmy się do samochodu, po raz pierwszy odkąd tu jestem założyłam zimową kurtkę, bo było wyjątkowo zimno, ok 3st i zmusiłam Młodego, żeby również założył swoje UGGsy i ciepłą bluzę.
A zazwyczaj jak jedziemy na kung fu to on jedzie albo bez butów, albo w klapkach, bo tylko wyskakuje z samochodu prosto to klasy.
Zjechaliśmy z naszej mega góry i nagle się zorientowałam, że zostawiłam telefon na stole.
Młody się pyta po co zawracamy, to mu mowię, że nie można z domu bez telefonu wychodzić, bo jakby się coś stało to nie będzie jak mamy powiadomić.
.........
Wzięłam telefon, wsiadamy do auta, jedziemy.
Po drodze stoimy w korku i patrzę na księżyc.
Ponieważ było bardzo mroźno i  ani jednej chmurki na niebie, to widać było jak księżyc jest przysłonięty i został tylko cieniutki siep.
Wyglądało to niesamowicie.
Zazwyczaj zachwycam się takim widokiem, a tu nie wiadomo czemu, spojrzałam na "Łysego" i pomyślałam: źle wygląda, coś się stanie.
A moja intuicja nigdy nie zawodzi...
Przejechaliśmy w końcu przez korek i dojeżdżamy do zajazdu z autrostrady.
A tam cała linia do zjazdu zapchana.
Przede mną jakieś 15 aut stoi, więc stanęłam grzecznie też.
Stoję i nagle słyszę huk, tłuczone szkło i mocne uderzenie..
I w tym momencie mój umysł zrobił coś niesamowitego..
widziałam siebie, w zwolnionym tempie, lecącą przez kierownicę do przodu..
Bezwładne ręce, głowa..
I nagle pstryk!
Ocknęłam się i widzę, że mój samochód leci do przodu na boczne 4 pasy autostrady a ja wciskam gaz..
Natychmiast zahamowałam, i tylko wrzasnęłam MAAXXXXXXX.
On przytomnie krzyknął im ok, im ok.
Włączyłam awaryjne, wyskoczyłam z auta i poleciałam wyciągnać Maxa.
Wtedy zoabczyłam jak wygląda nasz samochód i dwa auta za nami..
Młodego musiałam wyciągać przez przednie okno...
Chwyciłam go i uciekłam na bok.
Facet, który stał przedmną zjechał na bok i biegał i sprawdzał czy nic nam nie jest.
Zadzwonił pod 911 i biegał rozstawiać race świetlne, bo ruch był taki, że ktoś by mógł w nas jeszcze przywalić.
Z ostatniego samochodu wyszła babka z 18m-cznym dzieckiem.
Miała złamany nos, ale nic im się nie stało.
Jej auto porzodu już zbytnio nie miało, części były porozwalane na drodze i ciekła benzyna.
Facet, w którego uderzyła, wleciał w drzewa na poboczu.
Cały przód i tył miał skasowany, z kurka lała mu się benzyna.
Jemu też cudem nic się nie stało.
A moje auto...
moje auto stało na środku dwóch ruchliwych pasów.
W wakacje zamienili mi VW Jette, na jak ja to nazywam Ogryzka: Honde FIT.



I teraz ten mały wypierdek stał bez tylniej szyby, bez bagażnika, bez tylniego prawego koła.
Ten facet wbił się w moją Hondę i zatrzymał 30 cm za plecami Młodego....
Wydaje mi się, że moja ucieczka do przodu i mój odruch wciśnięcia gazu go uratował, bo facet miał czas na skęcenie w prawo.
Bo inaczej wbiłby się w to nasze małe coś jak w masło....

Policja przyjechała po 15 minutach, co było skandaliczne, biorąc pod uwagę miejsce, porę i wygląd samochodów.
Ale nie śpieszyło im się, bo nie było rannych.
A my staliśmy wszyscy na boku autostrady, po ciemku, w mrozie.
Nogi mi się trzęsły jak szalone i co 3 sek pytałam się Młodego czy coś go boli, czy dobrze się czuje.
Powiedział, że tylko nogi mu się trzęsą.
Kazałam mu trzymać mnie za rękę i pod żadnym pozorem nie puszczać.
I tak staliśmy i czekaliśmy..
Dzięki Bogu mieliśmy ciepłe ciuchy, w które siłą wcisnęłam młodego przed wyjściem.
Było niesamowicie zimno.
5 minut przed przyjazdem policji, zatrzymał się jakiś facet i podbiegł do nas i zaczął się pytać czy ktoś potrzebuje pomocy, czy wszyscy są ok, czy chcemy jakieś koce, czy ktoś potrzebuje zadzwonić i powiadomić kogoś.
Pytał się każdego z osobna, bo nie dowierzał, że nic się nikomu nie stało.
Dopiero jak wszyscy powiedzieli, że jesteśmy fine, to uspokojony odjechał.
Myślę, że był to jakiś lekarz, który akurat po drodze przejeżdżał i zobaczył co się stało.
Pierwszy przyjechał holownik i najpierw zaczął się za usuwanie mojego auta ze środka jezdni.
Wrócił i powiedział: no tym to już pani nie pojedzie.
W końcu dotarła policja i zaraz za nią karetka.
Wzięli mnie z Młodym i babkę z dzieckiem do środka, pozwolili nam się ogrzać i sprawdzili czy z nami wszystko w porządku.
Młody nawet dobrze się bawił.
Siedział i mówił 'Aniaaa pierwszy raz jestem w karetce, it's so cool!!"
Szybko mu przeszło.
Ja siedziałam w szoku, odpowiadałam na wszystkie pytania policji i lekarzy, i tłumaczyłam, że to nie mój syn, że ja jestem nanny i że car belongs to my host parents " your husband??" nooo HOST PARENTS. "husband??" . ehhhhh...
Spisywanie wszystkiego zajęło ok godziny.
Policjant też był zdziwiony, że nic nam nie jest.
Muszę przyznać, że zajęli się nami niesamowicie sympatycznie, wszystko z uśmiechem, cierpliwie.
Po godzinie nasz Ogryzek vel Wrak został załadowany na lawetę, straż już sprzątała benzynę i resztki aut, a nas Pan Holowniczy zostawił na tak zwanej Plazie, czyli małym centrum handlowym, gdzie znalazł nam kawiarnię, w której mogliśmy poczekać na hostkę, żeby nas odebrała, bo on z samochodem jechał na policyjny parking.
Ja nadal się trzęsłam, ale Młody widziałam, że był całkowicie pochlonięty karetką i tym, że jedzie na przednim siedzeniu tow truck.
I kazał mi przestać go ciągle przytulać i pytać czy jest ok.
Wytłumaczyłam mu, że fakt iż uderzył się w głowę jest deadly serious i ,że jeśli nawet paznokieć go zaboli, to ma mi natychmiast powiedzieć.
To mi powiedział, że go za mocno przytulam i to go boli.
Małpiszon mały no :)
Siedzieliśmy w tej kawiarni prawie godzinę.
Dlaczego?
Bo jak się Młoda w domu wysypała, hostka zamówiła pizzę na kolację i musiały czekać na dostawcę...
Ich reakcji na wypadek i to co się stało nawet nie chcę opisywać, bo brak mi słów i w głowie mi się to nie mieści.
Powiem tak: zupełna obojętność i znieczulica.

Wróciliśmy do domu, poszłam do siebie do pokoju, nogi mi się trzęsły  i ciągle przed oczami widziałam ten moment kiedy leciałam w zwolnionym tempie.
Położyłam się i starałam się uspokoić.
Dopiero teraz zaczynały mnie boleć plecy, kark i ręce.
Po 3h wyszłam na górę coś zjeść, ale nie mogłam nic przełknąć.
A oni siedzieli i mieli movie night...nawet się nie odwrócili...
Potem dostałam tylko sms, że jutro rano o 10.00 będziemy jechać, po nowy samochód do wypożyczalni i muszę tam być...

Rano nie mogłam otworzyć oczu.
Miałam spuchnięte całe oczy, chociaż nie płakałam.
Chyba, że przez sen i nic o tym nie wiem..
Nie mogłam szyją ruszyć, ręka mi cierpła i czułam się kompletnie wypruta z emocji.
Było mi wszystko jedno.
Wyszłam na górę o tej 10.00, a host: w poniedziałek  będą do Ciebie dzownić z ubezpieczalni, wypytać po wypadek bla bla bla, to co- Honda się sprawdziła bo nic wam się nie stało, nie?
Spojrzłam się na niego i spytałam: "Are you serious?? Trzy auta są do kasacji, młodego wyciągałam przez przednie okna, bo samochód zatrzymał mu sie na plecach i po naciśnięciu hamulca samochód leciał nie wiadomo ile jeszcz do przodu and you're asking me if the Honda is a good car?"
Bo on chcąc oszczędzić wziął taki mały wypierdek do wożenia dzieci, który nawet ledwo podjeżdża pod naszą górę, na której mieszkamy..
Bez komentarza.
Pojechaliśmy po nowy samochód  do wypożaczalni, a ja cały czas gdy patrzyłam na kierownicę to widziałam lecącą siebie i te bezwładne ręce.. straszne uczucie.
Nawet nie pamiętam jak mnie rzuciło do tyłu.
Tylko to zwolnione tempo.
W wypożyczalni wybrał mi sporego Forda, wręczył mi kluczyki i to wszystko.
Bye.
Musiałam wrócić do domu.
Jechałam żółwim tempem, kierownicę ściskałam mocno i jak maniaczka wpatrywałam się w górne lusterko i sprawdzałam, czy Ci za nami na pewno hamują i we mnie nie wjadą.
Przez cały dzień nic nie mogłam zjeść.

W niedzielę obudziłam się znowu ze spuchniętymi oczami, nadal mnie kark i bark bolał.
Dalej nic nie mogłam zjeść i czułam się taka zobojętniała i taka "whatever"
Młoda miała tego dnia b-day party w domu, na którym chciała, żebym była, więc stwierdziłam, że wytrzymam i pojadę do szpitala na kontrolę po tym.
Okazało się, że moja obecność na party polegała na tym, że hostka mi tylko mówiła " could you do hot cocoa? could you warm up cider? could you change plates for cake?could you this....do that.... thank you."
A co ja durna robiłam??
To o co ona prosiła.
Byłam taka zobojętniała, że nawet nie umiałam zaprotestować.
Nawet mi się nie chciało uśmiechać.
Snułam się tylko i robiłam to co ona mi kazała.
A host z Młodym się cwanie zwinęli do kina i zostawli mnie i ją i 12 rozwrzeszczanych  dziesięciolatek.
Po 2h hostka rzuciła pomiędzy jednym łykiem kawy a drugim " how are you feeling?"
Mówię, że really bad and i will go to ER to check my eyes and neck.
"But after the party?"
Oczywiście, że after the party, bo przecież nie śmiałabym jej zostawić samej na urodzinach jej dziecka....!
Impreza się skończyła.
Posprzątałam, pozmywałam i mówię, że jadę na Emergency.
"OK, let me know when you come back"
Wróciłam po 2,5 h, widzieli, że wchodzę do domu.
Chyba nie muszę mówić, że nikt się nie zapytał co i jak...
I teraz siedzę i ryczę i piszę posta.
Czuję się fatalnie.
Psychicznie i fizycznie.
W szpitalu mnie zbadali i lekarz powiedział, że mam po prostu szok mięśni po nagłym uderzeniu i powinno mi przejść za ok 3 dni, a oczy tak reagują na wielki stres i uderzenie głową w zagłówek, ale że żadnych zmian w obrębie głowy nie ma, ale jeśli mi do środy nie przejdzie to mam natychmiast wrócić na ER.
Powiedział też, że nie powinnam jeździć przez parę dni, leżeć i rozluźnić mięśnie.
Już to widzę.
Jutro muszę zawieźć dzieci do szkoły, jechać na policyjny parking powyciągać rzeczy, które zostały w aucie, załatawić wszystko z ubezpieczniem, odebrać dzieci, porozwozić na zajęcia.
Hosta nie ma, bo wyjeżdża, hostka pracuje.
Już to widzę jak odpoczywam.
Au Pair nie może chorować, mieć wolnego.
Bo niestety, ale amerykańskie matki nie umieją się same zająć swoimi dziećmi.
One po każdym weekendzie z dziećmi są mega zmęczone i muszą odpocząć.
Dlatego program au pair jest taki popularny w stanach...
Idę spać.
Jestem wykończona.
Rano  o 6.15 pobudka.
Bo dzieci same się do szkoły nie wyszykują.....



EDIT:
wstałam rano, wychodzę na górę potłuczona,mówię HI.
Hostka robi sobie kawkę, zmienia ściółkę świnkom, gotuje organiczne brokuły dla psów a ja się kręcę i robie dzieciom lunch.  Po dłuższej chwili pyta się : how was in ER?
Mówię, że mięśnie mam mega naciągnięte, że powinno mi przejść do środy, oczy mam schładzać i mam dużo odpoczywać i dostałam tabletki na rozluźnienie mięśni, po których  nie wolno mi jeździć autem i za dużo robić przez parę godzin.
"AHA OK".
I odwróciła się robić pianę do kawy...
Siedziałam w kuchni i się popłakałam.
Ja jeszcze jakoś wierzyłam i liczyłam, że może mi powie : "i can take kids to school" czy cokolwiek.
Zwłaszcza, że ona cały czas pracuje w domu.
Sama sobie układa godziny i dysponuje czasem.
Więc pół godziny by ją nie zbawiło.
Oni się nawet nie spytali czy nie boję się jeździć samochodem...
A spędzam w nim dziennie ok 4 godz wożąc ich dzieci...


Zostało mi już tylko 170 dni, a pracujących jeszcze mniej.
Co zaczęłam- skończę.
I nie chcę ich już więcej widzieć.



25 komentarzy:

  1. Trzymaj się Anka, jesteśmy z Tobą duchem i zawsze możesz na nas liczyć!! Właśnie mi się przypomniało, że rodzice sprowadzają Hondę ze Stanów do Polski i aż mi ciarki przeszły... Weź gorącą kąpiel i odpręż się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana!

    Czytałam, a "kopara opadła mi na podłogę".
    Aż mnie ciarki przechodzą i przed oczami mam całą tą sytuację. Pewnie przydałoby Ci się teraz jakieś ramię do przytulenie i wykrzyczenia emocji, co?...
    Co za paskudni ludzie, moi hości z PA mieli zupełnie odwrotnie, przejmowali się nawet najmniejszą ranką u swoich dzieci... a moja złamana rękę to przecież nic i dalej mogę prowadzić tą ich cysternę, c'nie?... brak słów

    Przytulam Cię mocno, tak wirtualnie. Jesteś mega dzielna.

    A talentu do pisania to nikt Ci nie odmówi! Masz talent i to wielki!

    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja na Twoim miejscu poprosiłabym o rematch. Po co sobie psuć nerwy - ten wyjazd powinien być dla Ciebie przygodą ,ale MIŁĄ.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja bym na twoim miejscu powoli zjeżdżała do domu, weź sobie jeszcze pare dni urlopu i później samolotem do Gdynii, bedzie dobrze;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Sama byłam auparka przez rok i w momencie w którym wszystko już mnie irytowało wróciłam do domu, teraz dostałam prace i studiuje, czasem warto odpuścić

    OdpowiedzUsuń
  6. Serio Ci współczuje...Co to za ludzie...Jej...

    OdpowiedzUsuń
  7. Ignoranci! ;[

    Choć można powiedzieć "szczęście w nieszczęściu".. dobrze, że Wam nic poważnego się nie stało. Anna, przesyłam gorące pozdrowienia z topniejącego Gdańska. I obyś nie zapomiała: 'if u don't like ur job, quit'- bo trzeba się szanować. oni widzocznie już tacy są i podejścia nie zmienią..

    Adrianna

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie słuchaj tych co mówię ,żebyś odpuściła i poleciała do domu. Pewnie to zazdrośnicy. Pamiętaj ,że są inne możliwości - rematch. Myślę, że bez problemu znalazłabyś rodzinę. Być może będzie to jakaś fajna kochająca rodzinka. Po co psuć sobie nerwy takimi chamami. Jeśli nie to to przynajmniej porozmawiaj ze swoją LCC. Pamiętaj, że takie sprawy POWINNO się zgłaszać - LCC przypomina wtedy rodzinie zasady tego programu bo możliwe, że im się trochu zapomniało. Jak im nie pasuje - wypad z programu. Niech sobie znajdą niewolnice - pełno takich znajdą z Meksyku, ale Au pair to INNY program i ma swoje ZASADY. Miej honor. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Aha, zapomniałam jeszcze dodać, że jedną z zasad bezpieczeństwa 9nie wiem czy w stanach też, ale raczej tak) jest to, że ostatnie auto czekające na autostradzie ,gdy np., jest korek , zator itp. zawsze musi mieć włączone awaryjne światła żeby najeżdżające (zwykle z wysoką predkością) auta mogły łatwo zauważyć przeszkodę i zwolnić.

    OdpowiedzUsuń
  10. dzięki wszystkim za miłe słowa :) zostało mi tylko 170 dni, z czego pracujących jeszcze mniej, więc co zaczęłam to skończę. będę robiła tylko to co do mnie należy, nic ponad to. wyprała mnie ta sytucja ze wszystkich uczuć do nich. straciłam całą nadzieję, że oni mają jakieś ludzkie odruchy.

    a co do świateł awaryjnych - to tak wiem,w PL zawsze to sie robi, ale tu się tego nie używa.

    moja LCC jest ciapą do kwadratu, która ma au pair gdzieś. kiedy prosiłam ją o pilne spotkanie po moich kindey stones, żeby mi papiery pomogła wypełnić do ubezpieczalni, to znalazła czas po ponad tygodniu. dodam, że ona nie pracuje, tylko siedzi z dwójką dzieci w domu.

    OdpowiedzUsuń
  11. A nie możesz napisać do biura w Bostonie, że chciałabyś kontakt do innej LCC w pobliżu?

    OdpowiedzUsuń
  12. Nadal jestem w szoku... i rozstrzęsiona.. O matko!

    OdpowiedzUsuń
  13. Skończeni idioci! Aż mnie nerwy ruszyło to ich durne zachowanie! Przykro się słucha takich historii. Mam nadzieję, że już czujesz się lepiej i że przeżyjesz w miarę w spokoju do końca programu. Trzymaj się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  14. NIeźle.... Brak słów po prostu... Jak to powtarza mój tata "Są ludzie i ludziska".
    A niby miało być tak pięknie, bo o ile dobrze pamietam, to chyba Twoja kumpela była już u tej rodzinki, nie? Chyba, ze coś mi się pomyliło:P

    OdpowiedzUsuń
  15. Staraj się za bardzo nie brać ich zachowania już do siebie. Oni się nie zmienią, a po co Ty masz psuć sobie zdrowie. Ciesz się wyjazdem do ostatniego dnia. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  16. Heh anka, takie wlasnie jest au pair. Jestesmy dla nich nikim poza "zrob to zrob tamto" ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Aniu, bardzo Ci współczuję, ale muszę skomentować jedną rzecz...
    Niektóre hostki są zmęczone cały czas, bo pracują 24/7. Ty opiekujesz się dziećmi przez 45 lub mniej godzin w tygodniu, a one pracują np. 40 godzin w swojej "pracy", a po powrocie do domu zajmują się dziećmi i domem, czyli robią z grubsza to, co ty robisz przez 45 godzin w tygodniu. Nie mają wolnego od bycia matką. Nie mają wolnych weekendów, pracują na okrągło. Dlatego myślę, że jednak mają prawo być zmęczone po weekendzie z dziećmi, albo wręcz zmęczone cały czas.

    OdpowiedzUsuń
  18. Kurcze, dziewczyny na forum pisały o Twoje sytuacji! Chcąc wyjechac do USA nikt nie myśli o takich wypadkach. Dobrze jest się jeszcze raz zastanowić czy to jest na nasze nerwy! Strasznie CI współczuję, i gratuluję że przez to przeszłaś! Dodaję Cię do moich blogów Au Pair :)

    OdpowiedzUsuń
  19. pewnie, że się nie dam i wytrzymam! wysłali mi sms, że w piątek mamy mieć poważną rozmowę. no ciekawe co wymyślą..

    Anonimowy- oczywiście, że rozumiem, że one nie ma wolnego od bycia matką, co jest naprawdę ciężkim zajęciem. Wytykam tutaj poszczególne przepadki kiedy to w amerkyańskich rodzinach głównym zajęciem matki jest siłownia i kosmetyczka lub praca gdzie Ty sama sobie wydzielasz czas. A nie gotowanie, pranie,robienie zakupów czy jakiekolwiek zajmowanie się domem. O takich co nie wiedzą jaki rozmiar buta mają dzieci i pytają się au pair. O takich które nie chodzą z dziećmi na żadne wizyty do lekarza mimo tego, że mają czas. O takich, które jak mają czas wolny to zamiast pobawić się z dziećmi czeszą godzinę zwierzątka albo inne pierdoły, podczas gdy dzieci z nudów siedzą u niani w pokoju w jej czasie wolnym.
    Bycie Mamą jest mega trudne! Po zajmowaniu się tutaj non stop tymi dziećmi i ogarnianiem tego wszystkiego co trzeba przy nich zrobić dopiero zobaczyłam ile to jest roboty! I szczerze nie wiem jak moja Mama ze mną wytrzymała i sobie dała radę, bo ja bym siebie chyba udusiła :P

    OdpowiedzUsuń
  20. Całe szczeście, że nic Wam nie jest! Wiadomo fizycznie i psychicznie się to odbiło na Tobie, ale to przejdzie!
    A znieczulica tych ludzi mnie przeraża..
    3 maj się! Wiem, że dasz radę, bo jak nie Ty to kto?
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  21. kiedy będą odpowiedzi na pytania ?

    OdpowiedzUsuń
  22. Świetnie Cię rozumiem, nawet nie wiesz jak bardzo! Nie byłam jako au pair, ale wyleciałam na 9 miesięcy i dwa tygodnie na Florydę jako foreign echange student i mieszkałam z host rodzina. Mimo że teraz ich świetnie wspominam i mam świetny kontakt, to kiedy tam byłam to myślałam że ich uduszę i miałam dokładnie wyliczone dni do powrotu. Trzymaj się, już niedługo zatęsknisz za Ameryką, wiem co mówię, bo też chciałam wracać do Polski, a teraz chcę wracać do Ameryki. Dżesika :)

    OdpowiedzUsuń
  23. hey
    zamurowało mnie po tym jak to przeczytałam, może i ja miałam na pieńku ze swoją hostką czasem, ale to już jest przesada, już nie licząc tego, że się nie martwi o Ciebie to jest "lekko" nieodpowiedzialna jeśli chodzi o swojej dzieci w końcu Ty je wozisz, czasem myślę, że moi hosci to byli z innej planety - jak hostka dawała mi ekstra godzinę snu bo wiedziała, że wrócę późno z koncertu, na który dostałam bilety od Hosta.

    Dasz radę Panno Anno! ciesz się każdym dniem w USA i tak jak powiedziałaś nie rób nic poza to co musisz!

    OdpowiedzUsuń
  24. Jejku współczuje ci... Aż mi się smutno zrobiło czytając jak cię ta rodzina traktuje... :(

    OdpowiedzUsuń