poniedziałek, 30 maja 2011

Tydzień do.

Tylko nie panikujmy. Spokojnie. AaaAAAaaAAAa #%$&*(*&^%$#!!!

Potrzebuję pilnie czasowstrzymywacz albo chociaż doborozszerzacz!  
Na mojej  liście rzeczy do załatwienia  punktów zamiast ubywać to przybywa. 
Na dodatek chwilami odzywa się we mnie typowy, paskudny, kobiecy dualizm wewnętrzny. A niech Cię naturo babska!

Kryzys po prostu.

Może nie powinnam jechać? Ale jednak powinnam.
Nie dam sobie rady. Ale jak ja nie dam rady, to kto?
Chwilami chce mi się płakać. Ale za chwilę jestem tak nakręcona wyjazdem, że nie mogę usiedzieć w miejscu.
Ściska mnie jak patrzę na moją Gdynię. Ale oczami wyobraźni widzę natychmiast Wielki Kanion.
Żal mi zostawić to co znam, to co moje, do czego się przywiązała. Ale ciągnie mnie do nowego.
Raz myślę, że oszalałam. A za chwilę Szekspir podpowiada, że "w tym szaleństwie jest metoda".
Może przesadzam, bo w końcu nie jadę tam na wieczność. Ale na długo.
Nic nie będzie takie samo jak wrócę.
Jakby nie patrzeć to była najważniejsza decyzja w moim życiu i największy krok na przód.


Dalej idąc, dalej dojdziesz. Dalej siedząc, dalej siedzisz.
Więc chodźmy! Jedźmy! Zróbmy to!


.

środa, 25 maja 2011

TAAAKA igła była!!!! - rzecz o szczepionce.

Przed wyjazdem robię oczywiście dokładny przegląd techniczny organizmu.
Moje wnętrzności lubią mnie zaskakiwać od czasu do czasu, więc wolę dmuchać na zimne.
I w czasie jednej z wizyt duszpasterskich w przychodni, młoda lekarka spytała mnie czy w związku z tym, że planuję spędzić dwa lata w Stanach i  sporo tam podróżować, to czy nie chciałabym się zaszczepić.
No dobrze, chętnie, ale przeciwko wściekliźnie to już chyba za późno. :]
Więc wytłumaczyła mi, że chodzi o WZW typu A.
Na WZW typu B szczepi się w dzieciństwie, bo wszyscy o tym trąbią, a sprawę WZW A się przemilcza.

Z uwagi na to, że jest to dość przydatna szczepionka, zwłaszcza dla osób podróżujących, którym organizm lubi płatać figle, to postanowiłam to opisać na blogu.
A nóż widelec, ktoś się zaszczepi i przez to uniknie paskudnej choroby:)

Wirusowe Zapalenie Wątroby typu A potocznie zwane jest żółtaczką pokarmową lub chorobą brudnych rąk. Czyli trzeba słuchać Rysia z Klanu, który zawsze krzyczy "DZIECI UMYJCIE RĄCZKI" :)


Tylko co z tego, że ja myję ręce, jak 70% nie myje, i ja akurat dotknę klamkę, którą ta osoba macała przed chwilą. I problem gotowy :]


Szczepienie jest podzielone na dwa etapy: pierwszą dawkę dostaje się 2-3 tyg przed wyjazdem.  
Ta dawka starcza na ok 3 lata, więc zalecana jest druga dawka, którą przyjmuje się w okresie 6-12 miesięcy od daty pierwszego szczepienia. I po tym jesteśmy uodpornieni na całe nasze ziemskie życie.
Cena szczepienia jest już trochę bardziej nieziemska: 155zł za jedną dawkę. 
Ale zdrowia nie da się wycenić. 

Tak więc wczoraj zostałam naszpikowana przeciwciałami i mogę już pływać w brudnej wodzie, nie myć rąk i jeść z podłogi co popadnie :P Hehehe żartuję :)


Jak może się to "A" przypałętać? Otóż sposobów jest sporo:
  • picie
  • jedzenie
  • pływanie w zanieczyszczonej wodzie
  • duża wilgotność
  • zły system zbierania odpadów
  • częste podróże do krajów zwiększonego ryzyka: Afryka, Azja, kraje Basenu Śródziemnego, Bliski Wschód, Ameryka (zwłaszcza Śr i Poł)

Grupy ryzyka zakażenia:

  • Podróżujący do krajów endemicznych
  • Personel wojskowy odbywający służbę w tych rejonach
  • Misjonarze, pracownicy instytucji humanitarnych
  • Dzieci i personel żłobków
  • Młodzież szkolna i nauczyciele
  • Osoby z kontaktu z chorymi na wzw A
  • Zatrudnieni w przemyśle spożywczym

    O objawach pisać nie będę, bo jeśli ktoś je obiad to nie chciał by tego czytać :P

    Spragnieni dokładniejszych opisów mogą zajrzeć tu:
    http://leczenie-objawy.pl/wzw-a.htm
    lub tu:
    http://dzidziusiowo.pl/rodzina/mamy-dziecko/719-wzw-a.html



    poniedziałek, 23 maja 2011

    Dwa tygodnie do.

    To już za dwa tygodnie.

    Za dwa tygodnie o tej godzinie będę siedziała w Nowym Yorku, zapewne zanudzona wykładami na szkoleniu i marząca tylko o tym, żeby móc w końcu wyjść na Manhattan i kupić ten breloczek ze Statuą Wolności.
    Breloczek ma być cudny i duży. Ale za nie więcej niż 3 dolce.
    No dobra - jak będzie bardzo cudny to dam więcej niż 3.

    Póki co ogarniam pokój. A precyzyjniej: ogarniam wzrokiem.
    Dziwne uczucie sprzątać przed wyprowadzką. Ciężko się dzieli życiowy wszechbajzel na: to zostawię, a to zabieram.
    A to co zabieram ma jeszcze mieć określoną wagę, konsystencję i być przewożone legalnie. 
    Zrobiłam więc checklisty: 
    1) ciuchy do zabrania 
    2) pierdoły do zabrania
    3) buty do zabrania
    4) rzeczy elektroniczne, kabelkowe, wtyczkowe
    5) rzeczy do zabrania, które są: poprute/zepsute/niezapastowane 
    więc automatycznie trafiają na listę:
    6) rzeczy do zaszycia/naprawienia/zapastowania 


    Tydzień przed wyjazdem spróbuję wszystkie rzeczy z tych list upchnąć do walizki. 

    Z ciekawszych rzeczy to dziś przyszedł Pan W Żółtej Koszulce z cienką kopertą z ambasady, w której był moja międzygalaktyczna wiza. Oczywiście moje kudły ledwo się zmieściły na zdjęciu. 
    Tak przy okazji: ja coś mam z tymi Gwiezdnymi Wojnami. Oprócz tego, że jestem wyrąbana w kosmos (:P) to na zdjęciu z prawka tak mi obcięli włosy, że wyglądam jak księżniczka Leia.
    Księżniczka Leia wygląda tak:

    Chciałam wrzucić foto prawa jazdy, ale ta hologramowa nalepka strasznie odbija flesz. 
    Kto je widział wie, że ścięli mi lokensy tak, że naprawdę wyglądam jak jej bliźniaczka.
    Dobrze, że nie mam włosów jak Chewbacca!

    Wracając do człowieka w jeloł tiszert. Otwieram kopertę i widzę wizę. Wizę widzę tak:

    Doczepili mi tam jakąś karteczkę i ten formularz co podpisywał konsul w ambasadzie.

    P.S. Mojej lewej ręce gratulujemy debiutu blogowego. Prawa jeszcze się wstydzi.

    Głupoty już piszę.
    Zamykam interes na dziś.
    Dobranoc.

    czwartek, 19 maja 2011

    Przychodzi baba do konsula...

    ...mówi "Good Morning", a konsul do niej: "dżeń dołbry".
    I amerykański cheese.

    Ale najpierw może cofnijmy się w czasie o ponad 2 godziny...
     
    Rada nr 1: 
    nigdy nie pytaj się warszawiaka,
    gdzie jest poszukiwany przez Ciebie przystanek, bo on
    a) nie wie
    b) się śpieszy
    c) "pierwsze słyszy o takim kierunku"
    d) "tylko tu pracuje"
    e) nie wie!!

    Przez pół godziny biegałam po ogromnym rondoskrzyżwaniomasakrze z milionami przystanków po każdej stronie, bo każda z 14 osób, które spytałam o przystanek autobusu 159 w stronę EC Siekierki, odsyłała mnie na inny. Zaczęłam się już rozglądać z taksówką, bo czas mi się kurczył, ale w  końcu jedna babka się zlitowała i mnie podprowadziła pod ten właściwy.

    Rada nr 2: 
    dla osób jadących w przyszłości po wizę: autobus 159 w kierunku EC Siekierki,
    staje na przystanku  Piękna03 - dokładnie na przeciwko ambasady

    Jak wysiadłam z autobusu to nie znając adresu ambasady wiedziałabym, która to, bo tylko tam była  kolejka przed wejściem :P Stało jakieś 10 osób. A po mnie nagle ustawiło się kolejne 20.  Wejście do ambasady wygląda tak: (zdjęcie znalezione w necie, dopisek własny)


    Między "staczami" krążył pan Organizator-Kolejki-I-Informacja-W-Jednym, który pytał staczy w jakim celu przyszli, prosił o wyłączenie telefonów, przygotowaniu paszportów  i informował, że będzie kontrola taka jak na lotnisku.
    Za magicznymi pancernymi drzwiami stał Ryszard Ochroniarz, który wpuszczał po dwie osoby do środka. Wtedy odpytywał o telefony, aparaty, napoje i inne płyny oraz o wszelkie terrorystyczne zabawki. Dziewczynie przede mną przetrząsnęli dwie kosmetyczki i zabrali na przetrzymanie sok. Ja musiałam ściągać mój śmiercionośny, pleciony pasek od spodni, radioaktywne, drewniane korale i sterowany satelitą zegarek. Ale wąglikowe misie Haribo przemyciłam!!! HA!!

    Rada nr 3:
    z tego co widziałam to Ryszard Ochroniarz jak zabierał dziewczynie picie, 
    to dał jej w zamian karteczkę z numerkiem,
    więc myślę, że jakby ktoś miał telefon to też można przy Ryszardzie zostawić.

     Po udanym przemycie poszłam długim korytarzem, aż dotarłam do dużych szklanych drzwi, które otwierają dwie osoby, które siedzą przy stole za nimi. Tam pokazałam wszystkie dokumenty, i babka się tylko spytała jakie mam dzieci i jak długo czekałam na rodzinę. I skierowała mnie do podziemi.
    W skrócie: podążaj za strzałkami.
    Wychodzi się na wprost okienek. Jak na poczcie. 
    Miałam szczęście, bo wszystkie były puste więc podeszłam do misiowato wyglądającego Pana W Kitku.
    Na dodatek się uśmiechał, dobrze mu z oczu patrzyło - znaczy się przyjaźnie nastawiony. 
    Wziął ode mnie wszystkie papiery i karteluchy i zonk.... próbował zeskanować ten nieszczęsny kod paskowy, który drukuje się na potwierdzeniu wypełnienia DS 160 online.  I obracał tym papierem, i wyginał i nic!!
    Ja już przerażona, że pewnie nici z randki z konsulem dziś, wizy nie dadzą, zakaz wjazdu do USA na 235 lat a PanW Kitku spojrzał na mnie i na mój nerwowy pisk : "I CO TERAAAAZ???" odparł " no coś chyba pokombinujemy nie??:) 
    Więc pokombinował, zakombinował i wykombinował. 
    Skreślił kod paskowy, dopisał tam milion rzędów cyferek, literek i już. Opanowaliśmy sytuację, więc nieśmiało mówię, że przyniosłam wywołane zdjęcie do wizy, bo to co wgrałam jest bardzo niewyraźne . A on na to, że nie trzeba, bo jest ok. 
    Jak ok to ok. 
    Sprawy nie drążyłam.
    Jakby się zaczął przyglądać, że mój włos zasłania 20 % ucha to mogłoby być nieciekawie. :] 
    Potem zaczęło się skanowanie paluchów: (obrazek ze strony ambasady)



    Pismo obrazkowe już w prehistorii było czytelne. Więc opisywać nie będę.
    Kiedy już mnie zeskanowali, dostałam broszurkę w języku polskim o prawach pracowniczych w usa, rodzajach wiz i co tam z nimi można robić itp.,itd.  

    Rada nr 4:
     Pan W Kitku poinformował mnie o czymś, o czym nikt inny wcześniej mi nie mówił. 
    Otóż: na ten dodatkowy miesiąc po zakończeniu programu oczywiście wiza jest ważna , 
    ALE... 
    jeśli wyjedzie się w tym czasie z USA, to już nie można wjechać z powrotem. 
    Dziękujemy. 
    Nie wiedziałeś/łaś? Trudno. 
    Miło było, papa.


    Punktualnie o 9.56 Pan wydrukował mi numerek i poinformował, że mam ok 60 min czekania. Spoko. 
    Taaa jasne...
    60 minut...
    Wchodzę na salę oczekiwań, a tam ponad 50 głodnych wizy zombie i numer na wyświetlaczu: 40. 
    A ja z dumą dzierżę nr 85.
    I jeszcze, żeby było śmieszniej to do niektórych numerków były przypisane np 4-6 osobowe grupy uczniów. 
    No nic poczekam.
    ...
    ....
    ......
    ........
    dwie godziny później...

    NUMER 85!
    Przychodzi baba do konsula, mówi "Good Morning", a konsul do niej: "dżeń dołbry". I amerykański cheese. 
    "Widżę, sze pani jako oł per jedże" 
    Ano jedże, jedże.
    I tak podpytał mnie  (ale już po angielsku) jakie dzieci będę pilnować, ile lat, imiona, jak często jestem w kontakcie z tą rodziną, czemu jestem bezrobotna, czy mam rodzinę w USA i czy mam doświadczenie z dziećmi. Jak powiedziałam, że już byłam dwa razy au pair w Niemczech i za każdym razem grzecznie wracałam do kraju, to się uspokoił, że nie zostanę w Stanach i nie pozbawię jego ziomali miejsca pracy :P
    Na koniec jeszcze powiedział, że visa przyjdzie DHLem w terminie do 5 dni i, że życzy mi good luck! :)


    Rada nr 5:
    weźcie sobie coś do czytania, 
    bo można oszaleć siedząc dwie godziny 
    i wpatrując się w przemijające numerki na tablicy.


    Podsumowując:

    2 godziny czekania dla 3 minut sam na sam z konsulem - bezcenne.

    Grunt, że wizę dał.


    Acha, no i mały bonus.
    Moje zdjęcie wizowe:


    Niech moc będzie z wami! ;)


    .

    sobota, 14 maja 2011

    Uszy a sprawa amerykańska.

    Do wizy potrzebne jest bardzo wyjątkowe zdjęcie.

    a) musi mieć wymiary 5cmx5cm
    b) musi być zrobione  nie dalej niż 6 miesięcy temu
    c) twarz na wprost i wzrok musi być skierowany prosto w obiektyw
    d) bez okularów przeciwsłonecznych i innych dupereli twarzowych

    i żeby było śmieszniej:

    e) od czubka głowy do brody muszą być 3 cm
    f) uszy muszą być całe widoczne



    Wszystkie zdjęcia do dokumentów zawsze robiłam sobie w domu na ścianie, więc czemu i teraz miałoby być inaczej :P Ale, że wiza rzecz poważna to najpierw spróbowałam u fotografa..... jak zobaczyłam jakie zdjęcie mi cyknął, to podziękowałam i wyszłam :]

    A było to tak: jak może zauważyliście, kudłów na głowie mam co niemiara. Takie afro. Włosy krótkie, więc związać ich do tyłu nie ma jak. Więc jak przystąpiłam do odgarnięcia ich z uszu, to zanim pan nacisnął spust migawki to lokensy opadły i uszu ni huhu na zdjęciu nie było. Po paru próbach z włosami się udało, ale z kolei twarz ni huhu za bardzo.  

    Wkurzona opuściłam więc fotografa, podpięłam setką wsuwek włosy nad uszami i w domu ustawiłam własny aparat na kilkunastu kartonach, włączałam samowyzwalacz i biegłam pod ścianę "CHEEESEE, PSTRYK,wyszło brzydko, jeszcze raz, CHEESE, PSTRYK..." i tak milion razy. 

    Wiem. Żałosne. Trudno.

    Ale w końcu za milion pierwszym razem wyszło. Zdjęcie cud, miód, malina. Zaniosłam więc do wywołania a Pani : -ojjjj, ale tu włos zasłania 20% ucha!!!
    - Słucham?  ( a głos w głowie:WTF??!?!@&^%$#???)
    - No się przyczepić mogą, bo uszy muszą być całe wyraźne,a tu te włosy zasłaniają...uszy takie przy głowie...
    - Ale co ja mam zorbić? Przecież nie odegnę sobie uszu i nie ogolę się na łyso! (głos w głowie: a trzeba było w dzieciństwie więcej tych grubych opasek do włosów nosić, to by porządnie odstawały!)
    - No ja wiem, ale przecież to nie ja to ustalam. Oni cuda wymyślają. To jak - wywoływać?
    - Wywoływać!

    Wywołane. 
    Wyszło bardzo ładnie, mnie się podoba. 
    Lokensami wszyscy się zachwycają, więc mam nadzieję, że pan konsul też będzie zauroczony.
    Jak nie będzie zauroczony, to wyśle mnie do ambasadowej budki foto, gdzie zrobią mi zdjęcie, na którym twarz znowu będzie ni huhu, ale uszy będzie na pewno widać w 200%.

    Po przeanalizowaniu wymogów zdjęcia sądzę, iż jest tylko jedna osoba, przy której zdjęciu nie byłoby wątpliwości i jakiś "ale...":




      IDEALNE ZDJĘCIE WIZOWE

    No jak nie, jak tak.
    A białe tło dorobi się mu w photoshopie.
    Jakby to powiedział Mistrz Yoda:
    Wizowe idealne zdjęcie jest to.

    I nie mam więcej pytań.



    .

    wtorek, 10 maja 2011

    WIZA-vis i rendez-vous.

    Dostałam dziś dokumenty z USA. W kopercie były dwa zeszyty i teczka:




    Childcare Guide:
    60 stron opisujących kolejne etapy rozwoju dzieci, bezpieczeństwo, problemy itp.
    Z tego będzie sprawdzian :P
    Tzn taki pół sprawdzian, bo osobno jest dołączona kartka z pytaniami typu: wymień 4 rzeczy, które lubią noworodki albo kiedy dzieciom wyżyna się pierwszy ząb.... itd. Trzeba ten test rozwiązać przed przyjazdem do USA :P Czyli po prostu przepisać odpowiedzi z książki :P

    Au Pair Handbook:
    Tu już mniej do czytania- tylko 26 stron. Jest to opis czym jest program au pair, co wolno, co nie wolno, kto to jest LC i jakie ma funkcje, po co musisz chodzić do szkoły itd.

    Teczka Au Pair USA:
    W niej są dokumenty potrzebne to uzyskania wizy: formularz DS 2019 i  tzw. listy polecające z InterExchange, czyli, że ja PannaAnna jestem u nich w agencji i  mam jechać tu, tam i siam i będę wszystko robić legalnie, bo oni już tego dopilnują :P
    Dodatkowo jest jeszcze wydrukowana aplikacja host rodziny, Hello-Letter od Local Coordinator oraz karta potwierdzająca ubezpieczenie.


    I tak oto zauroczona kolorem teczek, i szczęśliwa, że tak to ładnie wszystko mi idzie, przystąpiłam do ataku na ambasadę. ("Ataku"...jakkolwiek terrorystycznie by to brzmiało, miałam na prawdę pokojowe zamiary. Przynajmniej na początku...)

    Oczywiście nie udało mi się dodzwonić do ambasady za jedyne 4 złote 88 groszy za jakże bezcenną minutę rozmowy z konsultantem, więc żeby nie tracić czasu zabrałam się za wypełnianie wniosku on-line DS 160.

    Powiem tylko, że dawno nie mówiłam tak płynnie łaciną. A zwłaszcza epitetami łacińskimi określającymi to co działo się z tym formularzem, milionowym wpisywaniem wszystkiego od nowa i magicznymi właściwościami mojego komputera, który mówił zdecydowanie NIE przy każdej próbie zapisania formularza w trakcie uzupełniania.

    W końcu, gdy zagroziłam komputerowi, że wymienię go na nowszy model i wyślę na zesłanie do ciemnej, zakurzonej piwnicy, stał się cud i wszystko się zapisało i wysłało do ambasady :)

    Oczywiście nie mogę pominąć wymienienia moich ulubionych pytań:
    -Czy masz zamiar podjąć działalność terrorystyczną lub szpiegowską na terenie USA?
    -Czy należysz/wspierasz działania/chcesz się dołączyć do org, terrorystycznej?
    -Czy brałaś udział/pochwalasz/masz zamiar brać udział w ludobójstwie/torturach?
    -Czy masz zamiar jechać do USA zajmować się nierządem?  ( tłum. ze strony! :P)

    Myślę, że każdy szanujący się terrorysta odpowiedziałby twierdząco na te pytania. Hehe, zwłaszcza na ostatnie :P

    Tak więc jutro ciąg dalszy umawiania się na to rendez-vous z panem konsulem. Mam nadzieję, że w końcu odbierze telefon :)


    DOPISEK Z DZIŚ (11.05.11):

    Udało mi się dodzwonić :) Pan konsultant wyrecytował mi z kartki co mam wziąć, zadał parę pytań dając po sekundzie na odpowiedź i ustalił termin na 18.05. na godz 10.00. Potem naciągając mnie na kolejne 4,88 za minutę, udzielał mi instrukcji czego nie wolno wnosić do ambasady, jakie barwy wojenne stroju uznawane są za naturalne i nie terrorystyczne oraz uprzejmie poprosił, żebym dodała do wizy inne zdjęcie, bo na tą krzywą twarz to na pewno mnie do USA nie wpuszczą.
    ;)

    Tak więc dam znać jak mi poszło za tydzień. I na pewno dołączę listę moich ulubionych pytań jakie mi tam zadano :D



    .

    czwartek, 5 maja 2011

    Najszybsza aplikacja w historii Gawo!

    28.04. pierwszy kontakt z agencją
    29.04. przysłali mi dokumenty
    05.05. poszło wszystko do USA
    I to wszystko jeszcze w długi, wolny weekend :P
    Babka z Gawo powiedziała, że tak expresowej aplikacji jeszcze nie mieli :P  Skoro za szybką aplikację do dwóch tyg jest opłata promocyjna 550zł, to ja za wyrobienie się w tydzień powinnam płacić 275 zł :P Niestety ta opcja nie przejdzie:] hehe
    A jeszcze moja HF tam  ich  w Stanach pogoniła, żebym zdążyła na wyjazd 6.06.2011. Możliwe, że amerykańce jeszcze dziś zaakceptują wszystko i przyślą do pon/wt dokumenty wizowe :) Więc zostanie mi tylko umówienie się do ambasady, piecząteczka wizowa w paszporcie i pakowanie :D
    I tak oto jedną nogą jestem już w Californii!
    Odliczanie czas zacząć...


    .

    niedziela, 1 maja 2011

    Dokumenty, aplikacje, xero, umowy itd itp itd itp...

    Biurokracja.
    Papierkowa robota.
    Wrrrr.
    Nie cierpię.
    Zawsze podziwiałam panie księgowe lub administratorki za perfekcyjne odnajdywanie się w tonach białych, kartek zapisanych milionami cyferek, literek i znaczków.  Wniosek tu, umowa tam, aneks do umowy śram.
    Oj nie, nie. Ja mam od tego ludzi :D Tata wypełnił PIT, koleżanka w pracy wystawiała faktury, a ja tylko podpisik, piecząteczka i gotowe :P 


    A tu przed wyjazdem do Hameryki trzeba się przedrzeć przez gąszcz przeróżnych formularzy.
    Zaczęłam od uzupełnienia testu psychometrycznego przesłanego przez GAWO, coby panie w biurze stwierdziły jak bardzo odbiegam od normalności. W teście jest 75 pytań, na które trzeba odpowiedzieć w skali 1-5 (1- nigdy,...., 5-bardzo często).

    Moja ulubione pytania:
    -Moje myśli pojawiają się i znikają tak szybko, że nie mam kontroli nad ich biegiem.
    -Myśli przelatują mi przez głowę
    -Moje myśli przeskakują z tematu na temat bez wyraźnego związku.
    -Mam takie myśli, którymi nie dzielę się z innymi.
    -Zdarza mi się wkładać na siebie ubrania, a potem nie pamiętać tego.
    -Z trudnością kontroluję bieg swoich myśli.
    -Moje myśli błądzą, kiedy ludzie do mnie mówią.

    Perełki prawda? :P I teraz czy to, że myśli przelatują mi przez głowę to dobrze, bo mózg jeszcze pracuje i neurony jeszcze cuś tam przewodzą, czy to źle, bo powinna się tworzyć jedna porządna, mega genialna myśl, zamiast miliona niepotrzebnych :P

    To o czym ja miałam pisać???!?? Coś mi się kurczę myśli porozbiegały na boki :P Oooo jedna właśnie pobiegła do przodu!! ŁAPAĆ JĄ!!!

    Koniec szyderstw.
    Test zdałam, więc jako osoba normalna mogę pilnować nienormalnych, amerykańskich dzieci. :D

    Potem dostałam do uzupełnienia aplikację z USA, która ilościowo wygląda mniej więcej tak:


    Się deczko przeraziłam. A to jeszcze w językulanguage!
    Ja nawet instrukcji do różnych rzeczy nie lubię czytać, a tu takie coś!

    Pytań w aplikacji jest milion na każdy temat. Od tego jakiej muzyki słucham,przez czy jeździłam samochodem po wsi/mieście/autostradzie/w śniegu do konkretnej daty kiedy miałam ospę/różyczkę/świnkę. Dziwnych  przykładów mogłabym wypisać jeszcze dużo więcej. Po przeczytaniu wszystkiego stwierdzam, iż brakuje jeszcze pytania o regularność okresu, gdyż ponieważ może to kolidować np. z chodzeniem na basen z dziećmi lub uprawianiem wyczynowo sportów z host family.
    Ach złośliwa bestia ze mnie. :D 
    Wiem przecież, że muszą nas porządnie sprawdzić i zabezpieczyć się na każdą ewentualność.

    Teraz muszę jedynie powciskać ludziom do uzupełnienia Childcare Reference i wepchnąć się w kolejkę do lekarza z Medical Report omijając tysiąc,dziarskich staruszek.

    Formularz w dłoń!


    P.S. Nie widział ktoś mojej jednej głupiej myśli? Gdzieś mi zwiała....


    .