sobota, 28 września 2013

Road Trip. Day 3. Grand Canyon.

Uwierzycie, że poprzednie posty opisywały cały czas tylko dwa dni naszej wycieczki?
Niezłe tempo prawda?
Od czytania można się już zmęczyć.
Ale żebyście zbyt długo nie odpoczywali to jedziemy dalej....





Z samego rana wyjechaliśmy z Las Vegas do naszego kolejnego celu:  Skywalk nad Wielkim Kanionem.
Szybkie wytłumacznie co to Skywalk: jest to  "najwyższy balkon" na świecie.
Znajduje się on na wysokości 1.219 m nad ziemią i wysuwa nad kanion nad około 20 m.
Przechodząc po przezroczystej kładce widać pod nogami kanion.


photo: Google 

Ale: nie on był naszym celem.
Atrakcja jest droga(ponad 30$), mimo rezerwacji biletów czeka się długo na wejście, a na samej kładce nie można mieć żadnego aparatu czy telefonu, żeby zrobić tam sobie zdjęcie.
Ja plan miałam taki, że ponieważ byłam nad Kanionem z innej strony, to tym razem pojedziemy tam i zobaczę go z drugiego miejsca.
Wyczytałam, że można tam wejść nie musząc płacić za wejście na Skywalk.
No to zadowoleni jedziemy...
Okazało się, że trasę dojazdową remontują i jechaliśmy w mega chmurach kurzu i piasku.
Najlepiej ukazuje to czerwone auto, które jechało przed nami.
Przed wjazdem:
piękne czerwone czyściutkie auto.




W trakcie:
no coś jakby troszkę przyprószone, zakurzone, ale kolorek jeszcze widać...



Po wyjeździe:
Jakie czerwone auto???


Oczywiście nasza BłękitnaStrzała również odbiegała mocno od standardowego pojęcia koloru błękitnego.
Przebrnęliśmy przez góry, pagórki, doły i dołki i dojechaliśmy.
Kanion widać? Coś widać, ale idziemy do środka małego budyneczku  pośrodku nieczego, żeby dopytać się jak dojść do krawędzi.
Zadowolona pytam się sympatycznego Indianina w informacji czy aby na pewno można zobaczyć sam kanion bez wchodzenia na Skywalk.
"Tak, oczywiście można, proszę tam i tam iść tam jest wejście"
No to dreptam do kasy i mówię grzecznie, że poproszę 4 bilety ale bez Skywalku.
A pani do mnie:
-44$
-za wszystkie bilety?
-nie. za jeden.
-ale my nie chcemy wejść na kładkę
-rozumiem. ale to jest cena biletu za wejście do rezerwatu Indian.
-..............


I tu wyszło szydło z worka.
Okazało się, że owszem za wejście kładkę nie muszę płacić, ale za wejście na terytorium Indian to już tak.
No i tyle się napatrzyliśmy.
Szybka decyzja PaniKierownik wycieczki : śmigamy do miejsca w którym byłam poprzednio, bo tam wjazd mamy za darmo dzięki karcie do parków narodowych.
Minus decyzji: to drugie miejsce jest oddalone 6 godzin od tego.
No nic.
Prujemy tam.
I jeeeszcze raz bitą godzinę tą zakurzoną drogą...




Potem cały czas prostooooo i prostooo i prostooo.
Musieliśmy objechać prawie pół kanionu, żeby dojechać do Grand Canyon Village.
I jechaliśmy
                              i jechaliśmy...
                                                                         i jechaliśmy.....





Dojechaliśmy późnym popołudniem.
Nie ukrywam: kanion zawsze zachwyca.
O moich zachwytach nad nim możecie poczytać tutaj: Kanionowy Długi Weekend
Wersje o cudowności kanionu nadal podtrzymuję, więc za dużo dziś wymyślać nie będę.
Nie biegałam też zbyt dużo z aparatem, bo tym razem chciałam napatrzyć się i chłonąć widoki.








Oczywiście gdzieś trzeba było wleźć:





Hmmmmm da się tam zejść?



Nie da się..ale zdjęcie sobie chociaż zrobię..



 I usiądę! A co!



Potem jechaliśmy w kierunku Page,AZ gdzie mieliśmy kolejny nocleg.
Ale udało się jeszcze stanąć na zachód słońca.




Jaki wniosek z dzisiejszej wycieczki?
Nie da się wszystkiego idealnie zaplanować i w trakcie takiej wielkiej trasy zawsze wyskoczy coś niespodziewanego.
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło prawda?
No bo kto miał okazję być przy kanionie trzy razy? Ja :D

"I nevery worry when I get lost. I just change where I want to go."



czwartek, 19 września 2013

Road Trip. Day 2. Viva Las Vegas!!

Elvis śpiewał Viva Las Vegas,
a Bradley Cooper Viva Kac Vegas.
Jeden i drugi bez wątpienia korzystał z uroków tego miasta.
Bo jest to nie da się ukryć bardzo osobliwe miejsce.
Miasto, które wyrosło na samym środku gorącej pustni.
Kiedy dojeżdża się do jego obrzeży można pomyśleć, że to jakaś fatamorgana.
Gigantyczne budynki, palmy i pełno ludzi.





Znajduje się tu 17 z 20 największych hoteli w USA.
Nasz nazywał się Circus Circus i może się pochwalić największym na świecie stałym namiotem cyrkowym.




W środku jest spore wesołe miasteczko z dużym rollercoasterem.
Więc nie dziwi fakt, że hotel ten jest wybierany głównie przez rodziny z dziećmi.
Ja go wybrałam, bo był najtańszy :P 35$ za pokój z noc (dla 4 osób!)




Przebraliśmy się i pojechaliśmy zwiedzać The Stip- czyli główną ulicę LV gdzie znajdują się wszytskie kasyna.




Nasz hotel był na samiuśkim jej końcu więc, żeby zaoszczędzić sobie czasu pojechaliśmy autem.
Zaparkowalismy w hotelu Flamingo i przechodząc przez jego środek nie było wątpliowści, że jest się w kasynowym raju.



Ciekawostką jest fakt, że w Las Vegas nie ma kasyna, które byłoby wyposażone w okna lub zegary – przyczyna jest jedna: nie zajmować graczy tak przyziemnymi sprawami jak późna godzina, aby mogli w pełni oddać się grze.
Ja też dwa razy zagrałam i wygrałam chyba 45 centów.
Nie ogarniałam tych maszyn tak dobrze jak te babcie..




Prosto z Flamingo wyszliśmy na Caesars Palace znany z "The Hangover".




W środku jest sklep w którym można kupić mnóstwo gadżetów związanych z filmem.


Znalazł się też polski akcent:




Hotel jest olbrzymi! Ma 3.348 apartamentów, własne Colosseum- scenę z widownią na 4.296 miejsc, na której występowali regularnie Celine Dion, Elton John i Bette Midler
Dookoła jest  m.in. zakupowe Forum Shops oraz idealna kopia fontanny Di Trevi prosto z Rzymu.



Po włoskiej wizycie poszliśmy w kierunku hotelu The Mirage gdzie miał być pokaz wybuchającego wulkanu.
The Mirage jest jednym z najdroższych hoteli–kasyn na świecie- koszt jego budowy wyniósł 630 milionów dolarów!!



Show, muszę przyznać, że zrobiło na mnie wrażenie.
Ogień w ruch, para buch i odgłosy prawdziwego wulkanu.
Stałam dość daleko od tych kul ognia a i tak bił od nich żar.
Ludzie stojący zaraz koło wulkanu chyba się piekli jak skwareczki.


Po show PaniKierownikWycieczki pogoniła towarzystwo do kolejnego kasyna- Treasure Island.
Tam odbywał się show pt. “Sirens of TI”
Na gigantycznym statku syreny uwodzą piratów swoimi głosami i tańcem.


Dużo fajerwerków, skoków do wody i głóśnej muzyki. 




Jednym z głównych gwoździ programu jest zatopnienie statku piratów, który wypływa za plecami publiczności.
Drugą sensacją jest końcowy wybuch na statku syren.
Baardzo widowiskowe!


Kolejnym stopem było Bellagio i jego pokaz fontann. 
Sam hotel  uważany jest za jeden z najbardziej luksusowych na świecie.


Show z fontannami uważam za największe rozczarowanie.
Zazwyczaj zachwycam się wszystkim często i gęsto, i mało co z rzeczy, które zwiedzam mi się nie podoba, ale to naprawdę nie przypadło mi do gustu.
Wyczytałam, że jako  tło czasami puszczane są takie piosenki jak: "Singin' in the Rain", "It's Beginning to Look a Lot Like Christmas", "The Most Wonderful Time of the Year", "Santa Baby", "God Bless the USA', a tym razem puścili jakiś smętny kawałek.






Wieczorem naciągnęłam Patrycję, żeby pojechać do słynnej Little White Chapel.
Jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że jest to na samym końcu Niczego.
I ginęło w tonie neonów i szyldów.



Najbardziej mnie rozśmieszyła opcja Drive Thru.
I frytki do tego... :P
Tak tak , można wziąć ślub nie wysiadając nawet z auta!




Wszystkie formalności, znalezienie Elvisa, który udzieli Ci ślubu i dobranie obrączek zajmuje kilkanaście minut.
...and they lived happily ever after...



Apropo Elvisa, to nie udało mi się znaleźć żadnego godnego do zrobienia sobie z nim zdjęcia :(
Jedyne co widziałam to czarnoskóry Elvis  i to coś:


Na pocieszenie kupiłam sobie magnesik z Elvisem do kolekcji w największym sklepie z pamiątkami na świecie.


Nie było imprezowania do białego rana, ponieważ z samego białego rana trzeba było jechać dalej.
Las Vegas na pewno nie będzie moim ulubionym miastem, ale to może ze wzglądu na to, że nie dla mnie truptanie w szpileczkach w mini od baru do baru w celu wyrwania jakiegoś ciacha, tudzież zakalca.
Ja nie lubię imprezować, clubbingować itp, a Vegas nocą to jedna wielka impreza.
Każdy kto choć trochę jest PartyAnimal będzie czuł się tam na parawdę jak w raju.
Ja się bardziej cieszyłam na nadchodzące kaniony i krajobrazy :)
A tu jeszcze parę krajobrazów miejskich:












I śmiesznie na koniec: